Taki sam głęboki rozum cechuje miłość Żmichowskiej ku Bogu. Miłość Boga, uczucie religijne były potrzebą jej serca; kto napisał pierwszy rozdział «Adeodata,» «Wstęp do książki z modlitwami,» a przedewszystkiem «Święć się Imię Twoje» modlitwę, w której nie wiedzieć co podziwiać więcej, czy wzniosłość uczucia, czy głębokość myśli, — ten był chyba bardzo religijny. Ale właśnie dlatego, że chciała Żmichowska kochać Boga prawdziwie, nie mogła i nie chciała być w swej religijności niekrytyczną: nie lubiła ortodoksyi w tem słusznem przekonaniu, że Bóg na to dał człowiekowi rozum, aby usiłował Go pojąć; szanowała kościół katolicki, ale nie wierzyła mu ślepo: «Jedność kościoła katolickiego jest niezawodnie najlepszością dotychczasowej historyi — nie mam odwagi i nie widzę potrzeby buntów przeciw niej wszczynać, ale dla tego właśnie, że ją bardzo szanuję, nie mogę jej przyjąć w sumieniu bez zupełnego uznania, bez wiary.» (I, 265, por. I, 301). A jak nie rozumiała Żmichowska, jak można prawdziwie kochać Boga, nie chcąc Go poznać, tj. nie zadając sobie trudu krytycznego rozbioru zasad religijnych, tak nienawidziła wszelkiej obłudy religijnej i bezmyślnej dewocyi, poczytując je wprost za obrazę Boga. Nienawidziła także klerykalizmu: atmosfera klerykalna, pseudopolskością przesiąknięta, duszniejszą jest dzisiaj od... Meternichowskich rządów (II, 183) Tak więc zarówno w patryotyzmie, jak w religijności Żmichowskiej, jej uczucie i rozum doszły do zgody: logika rozumu i szlachetność uczucia nie kłóciły się z sobą, lecz wzajemnie popierały. Ale wśród otoczenia swego, w świecie nie uczuć i przekonań, lecz rzeczywistości, jasno widziała Żmichowska, że ludzie nie dążą do urzeczywistnienia tych ideałów, które były częścią jej własnej duszy. Ona całem sercem kochała Boga, a widziała, że ludzie tak często miłość tę gwałcą albo udają kochała społeczeństwo, a rozumiała, że ono złą kroczy drogą; była pełna entuzyazmu dla tego, co szlachetne i wzniosłe, a dokoła siebie widziała często apatyę, chłód, rezygnacyę myśli i uczucia; chciała społeczeństwo uszczęśliwić, a widziała je coraz to nieszczęśliwszem. I dla tego przez całe życie było jej smutno. Lecz smutek nie złamał jej, nie zniżył jej duszy do rezygnacyi: jak w «Adeodacie», tak i w niej smutek «wzrastał i wzrastał..., aż z niemocy i osłabienia wielką siłą stał się.» Do śmierci miała Żmichowska siłę do pracy nad sobą i społeczeństwem, bo rozumiała, że «im zdolniejszymi się stajemy do zrozumienia praw Bożych, do ukochania bliźnich, do pracy nad tem, co jest pożyteczne i piękne, a co może być jeszcze pożyteczniejsze, jeszcze piękniejsze, niż dotąd bywalo; im łatwiej nam bogacić wiedzę naszą, otwierać serca nasze dla ludzkości całej, im wprawniejszą rękę do pługa ewangelicznego przyłożyć możemy: tem więcej wśród nas i w nas święci się Imię Boże.»