Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/130

Ta strona została przepisana.

krzesłem pana, lub siedząc na szarym końcu u stołu. Tu głównie też miał sposobność rozszerzać swe wyobrażenia i pojęcia; usłyszeć to i owo o sprawach publicznych, o tem, co się działo w świecie, i tym sposobem polerować swój umysł, dopóki go nie zaprzepaścił w kielichu biesiadnym.
Czy to jednak uzdolniało później do spełniania posług obywatelskich, czy kształciło zmysł oryentowania się w sprawach wyższego znaczenia, w których grę wchodziły nie już domowe, wewnętrzne, lecz międzynarodowe, polityczne stosunki? O tem wątpić należy. Szkoła ta bowiem miała jedno zło kardynalne tłumiła do szczętu wszelką niezależność przekonań politycznych, tak potrzebną w systemie reprezentacyjnym rządu. Z chwilą bowiem wstąpienia na dwór, szlachcic musiał żyć czuciem, myślą i wolą pana, podzielać jego sympatye i nienawiści, dawać głos na sejmikach i sejmie według jego wskazówek, potakiwać najdzikszym jego zachceniom i fantazyom, przejąć cały sposób widzenia rzeczy — inaczej, nie mógłby sobie na jego względy zasłużyć. Nawet, gdy brał udział czynny w jakiejś akcyi ogólnego znaczenia, nie tyle szedł za popędem własnych przekonań, ile raczej w skutek z góry narzuconej sobie roli. Wprawdzie szlachcic mniemał, iż wtedy służy krajowi; tymczasem służył on jedynie widokom pana i partyi, do której ten należał. I tak było z p. cześnikiem parnawskim. Kąt widzenia, pod którym patrzy na sprawy krajowe i ludzi, to w znacznej mierze kąt widzenia nieświeskiego dworu, który dla niego, po życiu obozowem i palestranckiem, był szkołą obywatelską.
Przez taki to pryzmat umysłowy Rzewuski każe nam wzierać do tego Panteonu litewskiego, jaki stworzył w Pamiętnikach, gdzie w różny sposób zgrupowane typowe magnackie i szlacheckie postacie występują, rzecz prosta, w zupełnie innem zabarwieniu, niż to, w jakiem je nam przekazała historya. Co ona na szary koniec zepchnęła, co zaliczyła do zwyrodniałych, patologicznych niemal życia społecznego objawów, to tu, wyolbrzymione, w aueroli cnót obywatelskich, występuje na plan pierwszy i domaga się pokłonów. Potrzeba było, zaprawdę, wielkiej magii talentu, by wbrew jej świadectwu, dla tych odsądzonych przez nią postaci pozyskać w czytelniku sympatyą, wmówić weń przekonanie o zapoznanych ich zasługach i rozumie, osłonić cieniem krzyczące ich nadużycia i gwałty, a uwydatnić wylaną dobroć serca, cnoty i szlachetność pobudek w ich czynach. Rzewuski uwypuklił je po mistrzowsku, skupiając w nich wszystkie charakterystyczne rysy, rozpierzchłe, w przekazanych mu przez ojca tradycyach; uwydatnił w ruchach, mowie i czynach indywidualne właściwości ich ducha i, oświetliwszy je rzekomym poglądem dziejowym na nie cześnika parnawskiego, stworzył cały tłum żywych posągów, jakby z trumien zmartwychwstałych na nowo.
Nie wszystkie robią one dziś to samo wrażenie, jakie budziły w pierwszych chwilach pojawienia się w druku Pamiątek. Jedne zszarzały i zbladły, innym historya fałsz zadała z dokumentami w ręku, jak np. co do przyczyny i miejsca stracenia Ignacego Wołodkowicza; ale zawsze pozostało kilka sylwetek i obrazów, które przez swą niezrównaną plastykę i prawdę, z natury żywcem schwyconą, nazawsze pozostaną klejnotami czystej wody w literaturze. Do takich bez zaprzeczenia należą: Pan Ogiński, Ksiądz Marek i jego kazanie w Kalwaryi Zebrzydowskiej, Puławski, Rejtan Tadeusz, Sawa, Pan Wołk, Król Stanisław, Zamek Kaniowski, a już do arcydzieł w swoim rodzaju zaliczyć można p. Rysia i samego księcia Radziwiłła Panie Kochanku.
Ów Ryś, syn organisty nieświeskiego, ale szlachcic, co nie waha się wyzwać na rękę ks. Miecznika, gdy go ten kotem nazywa i daje mu na całe życie pamiętne; on, co nie posiadając ani morga ziemi, odbija innemu pannę i, mimo przeszkód opiekuna, bierze za nią ogromną fortunę, a kocha żonę szalenie i co wieczór z miłości wystrzeliwa jej korki w sypialni; który wreszcie, jako arbiter elegantiae dyktuje mody na dworze nieświeskim i na balu występuje w wymyślonych przez siebie żółtych butach z atłasu, które mu na despekt p. Scypion dziegciem popryskał — to typ na owe czasy niepospolity i nader sympatyczny w tej galeryi.
A sam wojewoda wileński!...
Występuje on niejednokrotnie w opowiadaniach cześnika, ale dopiero na sejmiku nowogrodzkim, na którym przeforsować chce p. Michała Rejtana na pisarza ziemskiego, jest niezrównany w objawach swego pańskiego humoru i jowialnej dobroduszności. Beszta śpiącego z nim bernardyna, gdy go ten do zgody z p. Tryzną namawia i każe