Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/134

Ta strona została przepisana.

zująca nawet w drobiazgach i gotowość do poświęceń, przy starym, szorstkim obyczaju i braku rozumu, pojętego w ogólno-ludzkim znaczeniu; po drugiej rozum, nie ten jednak głęboki, jaki cechuje Kołłątajów, Staszyców, ale przetarty w obcowaniu z Encyklopedystami, stad sceptyczny, a płytki, przy braku wiary i egoizmie, a wyrafinowanej ogładzie wychowańca dworów: lunewilskiego i wersalskiego.
Te dwa typy uosabiają dwa odłamy narodu i czytelnik, po złożeniu ostatniego tomu, istotnie wynosi wrażenie, iż oba, jako dwa skrajne przeciwieństwa, nie mogły podołać swemu zadaniu. Brak tu trzeciego typu, któryby godził je w sobie: łączył uczucie z rozumem, a posiadał charakter. Wprawdzie autor konieczności tej nie wykazuje; w każdym razie dał wiele, bo syntezę epoki, na co do jego czasów nie zdobył się żaden historyk. Jeżeli jednak idzie o beztronność, to nie dotrzymał przyrzeczeń. W zestawieniu bowiem z sobą tych dwóch odłamów, co tylko styka się z cywilizacyą i oświatą zachodnią, autor zaopatruje w minusy. Wychowana przez Madame matka Strawińskich opuszcza dla Mycielskiego, wielkopolanina, dom męża i, uzyskawszy rozwód od biskupa Massalskiego, swego krewnego, oddaje uwodzicielowi rękę; owiana również tchem zachodu Zosia Kunicka (wychowuje się u ciotki w Wilnie i czyta romanse francuskie), przeniewierza się narzeczonemu, Michałowi i daje się wykraść jego bratu, który, bałamucąc ją, chyba się omija i to bardzo z drogą honoru. Rzecz naturalna, iż dwór i towarzystwo warszawskie jeszcze w wyższym stopniu dają autorowi możność do wykazania ujemnych stron cywilizacyi zachodniej. Wszystko to pełne wykwintności, ogłady, na pozór okazałe i świetne, ale scudzoziemczałe i przegniłe do szpiku kości. Nie uszedł szykany i kanclerz, Jędrzej Zamoyski, jeden z najczystszych i najrozumniejszych ludzi. Autor przedstawia go, jako płaksę, którego projekt do praw »ma zapewnić mu nieśmiertelność, a narodowi szczęście«. Ale nie dziwmy się ironii: projekt ten był pierwszym taranem, który godził w przywileje panów i szlachty — wyjmował lud z pod ich jurysdykcyi i podawał go pod opiekę prawa. Natomiast wszystko, co do świata kontuszowego należy, autor otacza blaskiem szlachetności i cnoty. Są to istne Katony, jakby z bronzu ulane. Jeżeli też bezpośrednio odczytamy Pamiątki i Listopad, to nas jedna okoliczność uderzy: zdumiewająca tożsamość poglądów i zasad Cześnika Parnawskiego i autora Listopada. Wydzielmy z niego: Strażnika, jego syna Michała, generała Kunickiego, Wazgirda, księcia »Panie kochanku« i tych wszystkich panów podkomorzych, sędziów, namiestników, podczaszych, mostowniczych, ciwunów i z tem, co się do nich odnosi, przenieśmy ich do Pamiątek Soplicy, a przekonamy się, że one, nie zmieniając w niczem ich charakteru, zupełnie tam będą na miejscu. Tylko pod względem religijnym Rzewuski idzie dalej, niż Soplica. W Pamiątkach ks. Marek, odtworzony zgodnie z tradycyą, jest arcypoetyczną postacią, a szlachta, surowo przestrzegająca przepisów religijnych, pod względem historycznym nie rozmija się z prawdą.vTymczasem p. generał Kunicki w Listopadzie po prostu na karykaturę zakrawa i gdyby kto chciał katolicyzm ośmieszyć, nie mógłby, za prawdę, innych rysów dobierać. A jednak, według autora, był on »pierwotworem prawdziwego szlachcica owych czasów: dla niego religia była obyczajem, nałogiem, ale nie nauką. Byle zdrów, żadnego odpustu w okolicy nie opuści; ale daremnie chciał byś mu dać jasne pojęcie tego, czem jest odpust. Dnia nie przepuści bez słuchania jednej, a czasem dwóch mszy i to po długich rannych pacierzach; co wieczór odmawia godzinki i różaniec, ale ani czuł w sobie tego podniesienia ducha, którem modlitwa zostaje przyjemną (sic!), ani się o nie troszczył. I owszem, im więcej modlitwa zdawała mu się przykrą, tem więcej zaspokojenia doświadczał, bo od nabożeństwa nie mógł odłączyć wyobrażenia utrudzenia i właśnie dlatego uczęszczał na kazania, że go każde śmiertelnie nudziło«. To też nic dziwnego, że ks. Chołoniewski takie pojmowanie doskonałości chrześcijańskiej i rzekomą prawowierność nazwał »nabożeństwem babki kruchcianej, nie umiejącej katechizmu«.
Jeżeli znowu zwrócimy uwagę na poglądy, któremi Ludwikowi dzielić się każe z ks. Generałem Ziem podolskich, a w których, obok wielu trafnych uwag nad położeniem kraju, zapowiada nieuchronny jego upadek, powodując go potwornym jego ustrojem, bo opartym na wszechwładztwie magnatów i feudalnym ich stosunku do szlachty, która im dopóty wierną zostanie, dopóki w klienteli dopatywać będzie dla siebie korzyści, lecz ich odstąpi z chwilą, gdy się przekona, że