Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/136

Ta strona została przepisana.

możność nakreślenia kilku scen skandalicznych, drażliwych, w którychby się odbicie ówczesnego społeczeństwa znalazło. Rzewuski jednak z wielkim taktem artystycznym tego uniknął. Czuł, że dla kontrastu powinien był do tego zepsutego świata wprowadzić choć jeden dodatni, idealny pierwiastek i do tego nadawała się Zosia. Natomiast miłość płochą, zmysłową uosobił w kasztelanowej Inflanckiej i, przeprowadzając ją do końca powieści, usprawiedliwił tem samem nadanie Listopadowi miana romansu. Jedna wszakże i druga z tych postaci, to tylko pionki na szachownicy wobec rozgrywającej na niej partyi dziejowej, w której biorą udział dwaj bracia, Strawińscy, uosabiający w sobie dwa odłamy społeczne. A losy obydwóch istotnie są w wysokim stopniu tragiczne i nie mogą nasuwać żadnej wątpliwości, co do wyznaczonej im roli. Dążąc do różnych celów odmiennemi drogami, obaj rozbijają się w końcu o wiszące nad nimi fatum — o egoizm małoduszny króla, o który rozbije się później i cała nawa społeczna. Wobec tego intryga powieściowa, miłosna, zejść musiała na plan podrzędny.
Inna rzecz, czy autor w Listopadzie koniec wieku XVIII w całej pełni odtworzył. Pod tym względem można mu wiele zarzucić. Przed naszemi oczyma przesuwa się cały świat szlachecki, wielkopański. królewski, ale gdzie inne warstwy narodu?... Tych Rzewuski, jako wierny przedstawiciel zasad republikańskich z końca wieku XVIII, nie uznaje wcale. Dla niego istnieją tylko trzy stany: król, senat i rycerstwo — inne na helotyzm skazuje. Ale za to jakże się swobodnie w tym świecie uprzywilejowanym obraca!... Wszystko mu jedno, czy maluje domowe życie szlachty, czy bal na zamku nieświeskim; modne w stolicy przyjęcia, czy przygody konfederatów; króla, ubierającego się w garderobie, w otoczeniu dygnitarzy i dworaków, czy dysputy teologiczne dwóch różnych autoramentów duchownych — w każdym z tych obrazów jest wytrawnym mistrzem w odtwarzaniu dosadnych typów szlacheckich i chwytaniu wysubtelnionych rysów i dowcipu kawalerów i dam salonów w stolicy. Nie cofa się zresztą przed żadnem położeniem drażliwem, a w wielu razach umie nawet wywoływać tragiczne, pełne grozy wrażenie. Dość przytoczyć scenę powitanie Ludwika, jako szefa gabinetu królewskiego, przez Radziwiłła, czującego się teraz panem położenia po konfederacyi Radomskiej, gdy w sieniach zamku nieświeskiego przyjmuje gości, zjeżdżających się tłumnie na dzień św. Karola. Pomimo całej uprzejmości wielkopańskiej z jednej, a ugrzecznienia dworskiego z drugiej strony, czujesz głęboko tkwiące w ich duszach wzajemne wstręty i niechęci do siebie. A owa scena, gdy Michał w chacie ogrodnika schodzi kochanków, stopionych z sobą pocałunkiem i uściskiem, czyż nie odpowiada wszelkim warunkom dramatu, lub posłuchanie, dane Ludwikowi u króla, po którem czujesz, iż katastrofa do swego rozwiązania dobiega?...
Myliłby się jednak, ktoby sądził, iż Rzewuski opierał się na historyi lub wiadomościach, zaczerpniętych z tradycyi. Wprowadził on do Listopada mnóstwo postaci, których historyczność na tem tylko polega, że noszą barwę swej epoce właściwą. Odnosi się to nietylko do podrzędnych, lecz i głównych osobistości. Naprzód Strawiński, konfederat, nosił imię nie Michała, lecz Stanisława. Nie dał też gardła, gdyż po odbiciu króla konfederatom, ratował się ucieczką i oparł aż w Rzymie, gdzie pod przybranem nazwiskiem wstąpił do klasztoru i otrzymał święcenia. Wreszcie za Księstwa Warszawskiego wrócił do kraju i umarł po r. 1815, jako proboszcz w dyecezyi sejneńskiej. Czy miał brata Ludwika? Wątpliwa. To pewna, że tego nazwiska szefa nie było w kancelaryi królewskiej. Nie on też, lecz generał Coccey, pułkownik gwardyi pieszej koronnej, wybawił króla z rąk spiskowców, o czem przekonywa współczesne: Opisanie zasadzek na króla JMści d. 3 listopada 1771 r. uczynionych (VI, VII i inne). I niech to nikogo nie bałamuci, iż autor w epilogu zapewnia, że wiele szczegółów, odnoszących się do opisywanych wypadków, zaczerpnął z ust samej pani Ludwikowej Strawińskiej, która po tragicznej śmierci męża osiąść miała w kłasztorze w Rzymie, gdzie ją Rzewuski w r. 1819 odwiedzał. Tak samo bowiem w Rycerzu Lizydejce powie nam, iż tragiczną śmierć Dorohostajskiego i Radziwiłłów spowodowało wysadzenie zamku dolskiego w powietrze, choć o tym fakcie nie wspominają żadne historyczne świadectwa. Poprostu wyczytał to w jakiejś relacyi, przechowywanej w archiwum olyckiem, ale która już w r. 1812 zniknęła bez śladu — i trzeba mu wierzyć na słowo. Takich