dla niego niebezpieczny Pamiętnik naukowo-literacki Podbereskiego, dogorywały, nie znajdując w prenumeracie poparcia; pozostawał tylko Bigos hultajski Izasława Blepońskiego (Tytusa Szczeniowskiego), który za jego uroszczenia wielkopańskie chłostał go niemiłosiernie; ale Bigos nie był pismem peryodycznem i również się w r. 1849 na tomie IV zakończył. Za to pisma warszawskie były mu solą w oku i, nie mogąc ich zmusić do milczenia, postanowił byt ich podkopać. Przeniosłszy się więc z Petersburga do Warszawy, gdzie przy Namiestniku otrzymał posadę urzędnika do szczególnych poruczeń, założył z zasiłkiem rządu własny organ, któremu dał tytuł: Dziennik warszawski. Był to krok z jego strony dość śmiały, lubo skutek okazał, iż się nie przeliczył w rachubie. Naprzód, pomimo podnoszonych przeciw niemu krzyków, liczył on znaczny zastęp wielbicieli w Petersburgu, na Litwie i Wołyniu, ci więc pospieszyli z prenumeratą; nadto Tygodnik nad Newą dogorywał i wszyscy, zniechęceni do niego abonenci, zwrócili się do nowo-założonego organu. Nie zawiodła i Warszawa, w której nowość zawsze popłaca. Co zaś ważniejsza, iż Rzewuski umiał około siebie poważny zastęp współpracowników zgromadzić. Przy jego sztandarze stanęli: J. Bartoszewicz, A. Wilkoński, Lewestam i Szymanowski. Szczytem zaś jego tryumfu było to, że do swego redaktorskiego rydwanu zaprzągł najzjadliwszych swych przeciwników, bo Zenona Fisza, Jakóba Jurkowskiego (Dołęgę) i Antoniego Marcinkowskiego (Gryfa). Słowem cały skład redakcyjny Gwiazdy. I zaprawdę, niewiadomo, co bardziej podziwiać, czy jego zręczność w chwytaniu ludzi za słabą ich stronę, czy tę łatwość, z jaką ci swe przekonania zmieniali. Zasilany jednak pracami tych pisasarzów, Dziennik zdobywał coraz szersze uznanie i rzeczywiście innym pismom zagrażał. W nim po raz pierwszy ukazały się improwizacye Deotymy, mianowicie Krucyaty. Wreszcie, gdy Gazeta Warszawska, zachwiana współzawodnictwem Dziennika, zaczęła w odcinku powieści J. Korzeniowskiego i Kraszewskiego zamieszczać, Rzewuski odpowiedział jej swym romansem: Rycerz Lizydejko, który, rzecz niebywała, zaczął w osobnych arkuszach, bezpłatnie przy Dzienniku, swym prenumeratorom rozsyłać.
Był to romans z czasów wojen szwedzkich za Jana Kazimierza, równie jak poprzednie pełen anachronizmów i batogów, ale pod względem artystycznym o wiele przewyższający Zamek krakowski. Wreszcie, jak gdyby chciał zaimponować społeczeństwu swą płodnością pisarską i wpływ na nie ostatecznie ustalić, zaczął od r. 1851 drukować w Petersburgu cały szereg prac pod ogólnym tytułem: Pisma. Były one pod względem treści nader rozmaite. Na ich czele postawił: Wedrówki umysłowe (tom I, II), w których, dotykając wielu kwestyj naukowych i społecznych, rozwija te same, tylko do ostatecznych wyników doprowadzone zasady, które już w Mieszaninach i wcześniejszych pismach poruszał. Dalej następuje Teofrast polski (t. III, IV) — szereg zaprawnych złośliwym dowcipem obrazów, ale i trafnych spostrzeżeń, odnoszących się do wad narodowych, a kreślonych żywcem z natury. W tomach V i VI pomieścił powieść historyczną: Adam Szmigielski, fałszywą pod względem dziejowym i najsłabszą z tego rodzaju utworów. Wreszcie w t. VII: Nie-Bajki i powieści luźne. Pisma nie wywołały wrażenia równie, jak i wydana osobno powieść w 4 tomach, p. t. Zaporożec (1854); natomiast dążenia wsteczne Dziennika, które Rzewuski coraz śmielej ujawniał, zrażały ku niemu coraz szersze koła czytelników, aż w końcu dopełnił miary cierpliwości artykuł: Cywilizacya i religia, w którym Rzewuski doszedł do absurdu, przeprowadzając stanowczy rozbrat pomiędzy jedną a drugą, pomiędzy »nikczemnym« rozumem a wiarą, stawiając, jako ostateczny wymóg swych założeń: wyrzeczenie się wszelkich samodzielnych dążeń, nauki, sztuki, handlu i przemysłu, jako sprzecznych z sasadą chrześcijańskiego ubóstwa w ciele i duchu, choćby nawet osiągnięcie tej doskonałości ewangielicznej przyszło okupić powrotem do barbarzyństwa.
W artykule tym Rzewuski wypowiedział ostatnie swe słowo, czego następstwem było gromadne odsyłanie Dziennika przez prenumeratorów, czyli podkopanie bytu wydawnictwa. Rzewuski stawiał jeszcze jakiś czas czoło trudnościom, ale w końcu uległ i złożył redakcyę Dziennika w ręce Bartoszewicza, który go na Kronikę wiadomości krajowych i zagranicznych zamienił.
Tak duch czasu pożarł olbrzyma, który chciał cofnąć wstecz społeczeństwo o całe niemal stulecie. Złamany niepowodzeniem, z żółcią w sercu i gniewem, rzucił ogółowi na pożegnanie: Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od r. 1786 —
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/138
Ta strona została przepisana.