1815 (Warsz., 1859), w których błotem obryzgał wszelkie usiłowania, podejmowane w tym okresie czasu do odrodzenia narodu. Odtąd z całym światem skłócony, pędził dnie samotne w Cudnowie, aż zgasł w r. 1866, nie obudzając niczyjego żalu po sobie. A jednak był to talent niepospolitej wiedzy, który wpłynał nietylko na kierunek takich pisarzów, jak Ignacy Chodźko i Zygmunt Kaczkowski, że już o Mickiewiczu nie wspomnę, lecz w znacznej części i na kunszt dziejopisarski, który dotąd suchy, bezbarwny, pod piórem Szajnochy i innych, zstępuje niemal do toku powieści. On także, wywołując współzawodnictwo w prasie, spowodował rozrost dziennikarstwa, które tyle przyczyniło się do rozwoju piśmiennictwa i rozszerzenia oświaty. Jako pisarz, nie jest on wzorowym pod względem języka, który każą gallicyzmy i rusycyzmy. Najmniej ich w Pamiątkach i Listopadzie, więcej w Zamku Krakowskim. Poczynając zaś od Rycerza Lizydejki, spotykamy je po kilka na raz na jednej stronnicy. Do bardziej uderzających należą: »my się domyślali«, sama trzymała rachunki«, »każdy jego krok jest śledzony«, »cuda dokazuje«, »ma ich za wiernych sług«, »za ten zachęt«, »jego zaufanie rozprzestrzeniło się«, »już postąpiony w naukach«, »otrzymał w nagrodzie talara«, »posłał za swoim nadwornym felczerem«, »koście trochę bolą« i moc tym podobnych.
Jako człowiek wreszcie, zawzięty i mściwy względem swych przeciwników, w życiu towarzyskiem rozlewał czar ujmującem obejściem, dowcipem i wymową: stąd powszechnie zwano go beau parleur. W swoim też czasie obiegało wiele z jego ciętych wyrzeczeń, a kilka z nich przechował w swych Pamiętnikach Szczęsny Feliński.
Słowem był to człowiek wielkiego talentu i rozumu, ale który, stojąc upornie na stanowisku magnata z końca wieku XVIII i, nie uznając koniecznego w społeczeństwie rozwoju, skrzywił i wypaczył w sobie bezpłodną walką, te cenne, dane mu od Boga przymioty.