mu z łatwością, to z rymami w żaden sposób nie mógł sobie dać rady. Było to tem więcej upokarzające dla niego, że wszystkie jego wysiłki wywoływały w kolegach powątpiewanie o jego poetycznych zdolnościach. — «Już ty wierszy nigdy pisać nie będziesz — mówiono. — Torosiewicz, to co innego!» A był to uczeń, któremu pisanie wierszy z szaloną przychodziło łatwością. Wytrwały wszakże i uparty Goszczyński nie dał się tem z właściwej sobie drogi sprowadzić. Pod wpływem Iliady marzy na wakacyach o epopei, z opowiadań ojca pisze ostatnich czasów historyę. Jest nadto wrażliwy na piękności wiejskich mołodyc – kocha się w jednej na zabój; gdy zaś z końcem wakacyj wraca do szkoły, modli się gorąco do Matki Boskiej w kościele, by mu udzieliła daru poezyi. I rzecz dziwna, zaprawdę! Gdy w klasie IV nauczyciel według przyjętego zwyczaju zadał uczniom do przekładu Pieśń XIII z Księgi Epodów Horacego, wiersz Goszczyńskiego okazał się tak pełen zalet, iż go przesłano do Tygodnika Wileńskiego, gdzie go wydrukowano. Było to niemałą dla początkującego zachętą. Zelektryzowany tem pierwszem powodzeniem, przełożył wiersz drugi: Ad sodales (Do przyjaciół), który Zaleski przesłał zaraz do Dziennika Wileńskiego wraz z jakimś własnym przekładem. Ale tu zaszedł najmniej dla obu spodziewany wypadek: nie zważając na podpis Goszczyńskiego, redakcya pod obiema próbami umieściła tylko Zaleskiego nazwisko. W tym wszakże zawodzie znalazła się i pociecha: zdobył pewność, że się urodził poetą. Wprawdzie droga, na którą wszedł, nie była dla niego jeszcze właściwa: szkoła bowiem, w której duch klasycyzmu panował, stawiała mu przed oczy wzory dalekie od tego, co w duszy nosił w zarodzie, w każdym razie poczucie siły twórczej już się w nim ocknęło i w świadomości odbiło. Tylko, niestety, podobnego przekonania nie zdobywa się w latach nauki bezkarnie. Stało się też z Goszczyńskim to, w co wielu młodych ludzi, przedwcześnie, oddających się poezyi, wpada. Zaczął lekceważyć zajęcia klasowe i opuszczać się w naukach; szczególniej ucierpiały na tem łacina i matematyka. Gdy zaś nauczyciel, wykładający tę ostatnią, poskarżył się nań przed prefektem Skibowskim, a ten dla zastraszenia go zawołał: «A to w skórę!»; Goszczyński jeszcze bardziej zaciął się w uporze i nic odtąd w tym kierunku nie robił. Pomimo to, udało mu się otrzymać do klasy V promocyę. Wyjechał też na wakacye do domu z głową pełną pomysłów. Zamierza pisać epopeę: Jan Sobieski pod Wiedniem i plan do niej układa; tymczasem tłómaczy Numę Pompiliusza i Historyę o Magiellonie. Ta wewnętrzna też praca zmienia całe jego usposobienie. Rodzice prawie go nie poznają. Dawne zamiłowanie do ćwiczeń fizycznych ustępuje przed namiętnem zatapianiem się w książkach i przyrodzie. Nie próżnowało zresztą i serce. W ciągu tych wakacyj zakochał się w pannie Petroneli Rembertowiczównie, która z ojcem nawiedziła dom jego rodziców. Najważniejsze jednak przeobrażenie dokonało się w nim, gdy do Humania powrócił. Rok 1818/19 ma epokowe znaczenie w rozwoju jego duchowym. I teraz on, wstąpiwszy do klasy V, mieszka wspólnie z Zaleskim, ale na innej już stancyi, u siodlarza Tereszki, który, jako naoczny niegdyś świadek koliszczyzny, przechował o niej żywą tradycyę i opowiadaniem o Wernyhorze, hajdamakach i rzezi humańskiej wyobraźnię Goszczyńskiego zapalił. Teraz on, istotnie, trafił na swoiste źródło poezyi. Zaczyna marzyć o kozaku wieszczym, tylko jeszcze nie wie, jak się zabrać do tego przedmiotu. Tłómaczy więc z francuskiego przekładu Noce Young’a, Pieśń I Iliady, czyta Tymona Zaborowskiego, Dobromira i Anielę.
Naraz w Pamiętniku Warszawskim pojawia się rozprawa Kazimierza Brodzińskiego: O klasyczności i romantyczności. Otwarła ona przed obu poetami szerokie widnokręgi i zaznajomiła ich z dążeniami poetów innych narodów. O Byronie jeszcze w niej wzmianki nie było; ale Dante, Szekspir, Goethe, Schiller, a przedewszystkiem Ossyan, szerokie zajmują w niej miejsce. Tylko w utworzeniu sobie pojęcia o prawdziwej poezyi bruździ im jeszcze w tymże roku wydana Jagiellonida Dyzmy Bończy Tomaszewskiego, którą Zaleski za arcydzieło uznaje. Dwa te zjawiska literackie wywołują pomiędzy nimi jeszcze bardziej ożywione, niż w roku zeszłym rozprawy i spory. Do nich przyłącza się nadto Michał Grabowski, który w roku ubiegłym do klasy V był przyjęty — i oto, trójka ta, nie poprzestając na wymianie ustnej o literaturze swych pojęć, przybrawszy nazwę zbiorową Za-Go-Gra [1], zaczęła,
- ↑ Słowacki Juliusz widocznie wiedzał o tym tryumwiracie i nazwie przezeń przyjętej, skoro później, znę-