matce, jesienią tegoż roku wstąpił do seminaryum w Żytomierzu, mając wtedy lat 28. Tutaj podczas całorocznego pobytu miewał młody kleryk wiele chwil niepokoju i zwątpienia, trwożąc się o prawdziwość swego powołania, lecz znów głos wewnętrzny umocnił go w postanowieniu, a światłe rady i wpływ ks. Ożarowskiego, przewodnika mlodego alumna, wlało w jego serce ufność i wiarę w prawdziwość powołania, wszelkie odtąd pod tym względem wątpliwości usuwając. Kiedy po skończonych rekolekcyach przywdział duchowną sukienkę, był już wtedy nietylko zupełnie utwierdzonym, ale rzeczywiście z całym zapałem powołaniu swemu oddanym kapłanem. Pośród znacznie młodszych od siebie kolegów zajął Feliński odrazu dominujące stanowisko, przewyższając ich siłą charakteru, rozległością wiedzy i zamiłowaniem powołania. Jakkolwiek mało przygotowany w łacinie, przez wzgląd na ogólne szerokie wykształcenie został Feliński szybko wyróżniony, tak że po dwóch miesiącach przeszedł na kurs drugi, w pół roku na trzeci, a w rok potem wysano go do akademii duchownej w Petersburgu pod bezpośredni wpływ biskupa Hołowińskiego, pełniącego jednocześnie obowiązki rektora i profesora homiletyki. Pod takiem przewodnictwem kształciły się umysł i dusza młodego kapłana.
Zwracając na siebie uwagę zwierzchników, Feliński otrzymał święcenia bardzo szybko, bo już w r. 1855 w dzień Narodzenia M. B. Pomimo niezdrowia, ceremonii dopełnił sam arcybiskup Hołowiński w kaplicy akademickiej i rzeczywiście Feliński był ostatnim wyświęconym przezeń kapłanem. Po wyświęceniu przeniósł się ks. Feliński na stałe mieszkanie do Dominikanów w Petersburgu i tam przetrwał chwile rozterki, wynikłej po śmierci Hołowińskiego między ks. Żylińskim, domniemanym jego następcą, a prałatem Fijałkowskim, najzaciętszym wrogiem nieboszczyka. Następca Hołowińskiego, metropolita Żyliński, mając zamiar nowego kapłana zostawić przy sobie w Petersburgu, przeniósł go do swojej dyecezyi i mianował wikaryuszem przy kościele Św. Katarzyny. W r. 1856 zostal Feliński magistrem teologii, a w roku następnym kapelanem czyli ojcem duchownym alumnów akademii, a także profesorem logiki i etyki w tejże akademii. Na tem stanowisku odznaczał się młody kapłan nadzwyczajną skromnością i pokorą. W roku 1862 Papież Pius IX zatwierdził ks. Felińskiego na arcybiskupa i metropolitę warszawskiego. Akt konsekracyi, przez metropolitę Żylińskiego dokonany, odbył się 29 stycznia 1862 r. w kościele maltańskim w asystencyi rektora akademii Bereśniewicza (dziś biskupa kujawsko-kaliskiego) i Platera (dziś nieżyjącego). Po nowego dostojnika kościoła pojechali z kapituły warszawskiej dwaj prałaci: ks. Szczygielski, profesor akademii duchownej, i ks. Budziszewski, proboszcz ze Słomczyna pod Warszawą. Opisując tę uroczystość w swoich »Pamiętnikach«, ks. Feliński dodaje: »w czasie ceremonii, zaofiarowany przez Cesarza pastorał rozszedł się w spojeniach i o mało całkiem się nie złamał, z czego przesądni złą wróżbę dla trwałości mego zarządu wyprowadzili«.
Nowy arcybiskup przybył do Warszawy 9 lutego, a 16-go odbył ingres na katedrę i rozpoczął działalność swoją otwarciem kościołów, dotąd zamkniętych. Naprzód odbyło się otwarcie kościoła archikatedralnego[1].
Były to czasy tuż przed powstaniem i samego powstania.
Z postawieniem nogi na ziemi warszawskiej rozpoczęło się ciężkie posłannictwo Felińskiego. Miał spełnić zadanie arcytrudne: zażegnać wrzenie i manifestacye w społeczeństwie polskiem, wywiązane wskutek ostatnich wydarzeń dziejowych pragnął z przekonania i sercem szerzyć pokój, a powinności swe mierzył miarą, podaną mu przez religię.
W Warszawie znalazł się po raz pierwszy, sam jeden, bez przyjaciół osobistych i, jako młody kapłan, bez doświadczenia i rutyny, poprzedzony przytem nieufnością opinii podrażnionego ogółu. Słowem, rzucał się w groźny odmet, gdzie nadziei powodzenia prawie nie było, niebezpieczeństwo zaś na każdym kroku wielkie. Istotnie, pierwsze przemówienia jego, zarówno do duchowieństwa jak i do zgromadzonego tłumu, położyły kres śpiewaniu pieśni patryotycznych po kościołach, przywracając spokój i powagę nabo-
- ↑ Przy tej ceremonii znajdowałem się osobiście, jako alumn seminaryum Św. Jana, przeznaczony do trzymania księgi, z której arcypasterz czytał odpowiednie ceremonie i modlitwy. Będąc tak blizko arcybiskupa, widziałem jego twarz nadzwyczaj smutną i nawskroś przejętą ważnością chwili.
(Przyp. autora).