Wszelkie kataklizmy dziejowe, a choćby nawet przewroty polityczne, skutkiem nieznanych nam praw rządzących rozwojem twórczości artystycznej, miasto nasycać nowymi sokami grunt, na którym twórczość ta stopniowo się rozwija, bardzo często wyjaławiają go zupełnie i na okres mniej lub więcej długi oddziaływają szkodliwie. Objaw taki szczególnie widzieć się daje w sferze sztuk plastycznych, których zenitowe blaski każda społeczna rewolucya przyćmiewa, jeżeli nie zupełnie gasi.
Stan rzeczywistego marazmu, jakby martwoty bezdusznej, nigdy w malarstwie polskiem nie zaznaczył się z większą siłą, niż w latach idących bezpośrednio po 1830 r. Pomiędzy 1830 a 1850 rokiem malarstwo polskie wegetuje zaledwie. Koniec XVIII wieku zapisuje przynajmniej nazwiska: Konicza, Czechowicza, Stachowicza, a po za granicami kraju Chodowieckiego i Kucharskiego. Na początku XIX stulecia jaśnieją imiona: Płońskiego, Wojniakowskiego, Orłowskiego, wreszcie Antoniego Brodowskiego. Czas porewolucyjny tchnie zupełną pustką, zupełnym brakiem pierwszorzędnych talentów, a uznani przez współczesnych: Suchodolski, Kaniewski, Lesser, Stattler i inni, zadawalają wprawdzie estetyczne wymagania epoki, pracami jednak swymi nie wybiegają po za skalę przeciętnej produkcyi.
Zdawałoby się napozór, że iskra elektryczna, jaka przeszła przez wszystkie słoje ustroju społecznego w epoce, brzemiennej pod względem politycznym i moralnym niezwykłą burzą, powinna była poruszyć i te jedno-