na wzór Ćwiczeń naukowych, wydawanych przez młodzież Krzemieniecką, redagować pismo, które pomiędzy kolegami rozpowszechniała w odpisach.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie matematyka, do której i w klasie V nie mógł się nawrócić Goszczyński. Ciągłe też zaniedbywanie się w niej wyprowadziło w końcu ks. Tymowicza z granic cierpliwości. Nieumiejącego lekcyi sfukał i kazał mu klęczeć. Ale podobnemu upokorzeniu wobec klasy za nic w świecie nie chciał się poddać Goszczyński. Spór się zaostrzył i przed władzę wyższą wytoczył, która, chcąc powagę nauczyciela podtrzymać, a nie mogąc do przeproszenia go skłonić poety, nie widziała innego środka nad wydalenie zuchwałego dla przykładu ze szkoły. Pożegnał więc Humań na długo i do domu ojcowskiego powrócił.
Ze względu na korzyści przyswojenia sobie całości, nie rozległej wprawdzie, ale systematycznie podawanej nauki i dalsze pokierowanie się w życiu, był to wypadek fatalny. Ale o to się nie troszczył Goszczyński. Życie jego ojca układało się również przypadkowo; więc do tego on przywykł. Zresztą, nie myślał brać rozbratu z nauką, choć wybór miejscowości do dalszych studyów znów się okazał od przypadku zawisłym. Początkowo bowiem owa trójka z Bohdanem Zaleskim na czele, marzyła o uniwersytecie wileńskim, jako używającym ustalonej już sławy; gdy jednak w zeszycie, styczniowym Pamiętnika Warszawskiego za rok 1819 znaleźli krytykę Jagiellonidy, napisaną przez jakiegoś Adama Mickiewicza, który śmiało ujemne strony tej epopei wytykał, Zaleski tak to wziął żywo do serca, iż dał Warszawie pierwszeństwo w przekonaniu, iż do Wilna jeździć nie warto, skoro wydaje ludzi, którzy ośmielają się targać na taką wielkość, za jaką Tomaszewskiego uznawał. Za tem zdaniem poszedł Goszczyński i Grabowski i w roku 1820 wszyscy trzej znaleźli się w Warszawie.
Pytanie, jakim torem poszłoby ich życie, gdyby swój zamiar pierwotny przywiedli byli do skutku?
W Warszawie jednak nie wszyscy w równej mierze umieją przystosowywać się do nowych, a obcych sobie warunków. Uczęszczają pilnie na wykłady Brodzińskiego, gdyż w nim odgadują przedstawiciela nowych dążeń w literaturze. Zaleski go nawet swoim mistrzem uznaje i tworzyć w jego duchu zaczyna, ale mu jakoś bez Ukrainy nieswojo.
«Ej! tyś tu tabun przypędził, kozacze!» — powiada mu «w głos przygany» Malczewski – «i tęsknisz nazad w step, zasumowany» (sposępniony). Natomiast Goszczyński wśród młodzieży uniwersyteckiej zawiązuje liczne stosunki, a przedewszystkiem z Maurycym Mochnackim, który w tym samym roku 1820 wstąpił na wydział prawny. Wpływ jego pod względem wykształcenia literackiego był na Goszczyńskiego niemały, ale obok literatury inne jeszcze zajmują go sprawy. Rzuca się w odmet tajnych towarzystw i z nich wynosi zasady, które na długie lata będą drogowskazem jego żywota. Wszystkie owe hasła, które wiek XVIII przekazał XIX, stają się zarzewiem dla jego zapalnej, wybuchowej natury. W ich świetle uprzytomniają mu się dobrze znane ukrainne stosunki zależność pańszczyniana, wyzysk i ucisk ludu, i w duszy jego powstaje myśl naprawienia tych krzywd wiekowych. Jednocześnie zapala się do sprawy greków i podobnie, jak Byron, tylko bez środków Byrona, pragnie stanąć pod ich sztandarem. O te ostatnie zresztą niewiele się troszczy, wierzy, iż je znajdzie w kieszeni zamożniejszych kolegów szkolnych. Więc po roku rzuca Warszawę i puszcza się pieszo na Ukrainę. Nie było w tem nic zresztą dziwnego. Miał przykład w Adamie Czarnockim, który w ten sposób zeszedł cały wschód Słowiańszczyzny i rozprawą swą o niej drukowaną w krzemienieckich Ćwiczeniach naukowych zarówno do podobnych wędrówek zachęcił, jak i miłość ku prastarym czasom obudził. Jakoż, podróż, choć o chłodzie i głodzie udała się szczęśliwie; nadzieje wszakże uzyskania pomocy zupełnie go zawiodły. Dla sprawy greckiej wszędzie obojętność spotykał; z tym większym zapałem przeto oddał się drugiej swej myśli i, jak ów dziad tajemniczy w Zamku Kaniowskim, przeszedł z kosturem w ręku całą niemal Ukrainę i, jak on, mógł powiedzieć o sobie:
A od Kaniowa aż do samej Śmiły
Wszystkie pod ręką poznam ci mogiły,
cając się nad Grabowskim za jego artykuły zamieszczane w Tygodniku Petersburskim, powiada w Beniowskim (Pieśń V), «iż Muza krytykę dońców i słowian lepiej spamięta,
Gdy ich, jak złota strzała Meleagra,
Przeszyje pióro pana Michała Gra.»