gółów pozostało białe płótno lub papier, na innych obok głównego motywu znajdują się po kilkakroć powtórzone takie szczegóły, jak np. fałdy rękawa lub noga końska. Żadnego ustępstwa dla gustu publiczności. «Chcesz — to bierz tak jak jest, nie zmienię, ani poprawię nic», zdaje się przemawiać artysta z każdego swego utworu. Jest on w naturze swej wielkim panem. «Maluję, bo czuję w tem przyjemność, maluję dla siebie, a nie dla poklasku tłumu» — oto jego dewiza — a że tłum znawców pociągały jego prace, że je zrozumieli, zaszczyt to ich gustowi przynosi.
Życie artystyczne w Krakowie nie wystarczało wszechstronnej organizacyi umysłowej Michałowskiego, «polskiego szlachcica — jak mówi Rastawiecki w swoim Słowniku — pociągała skłonność do wioski i roli; osiada na wsi i gospodaruje dzielnie, przeplatając pracę powszednią i obowiązki ojca rodziny, sztuką i literaturą. Tak znowu schodziły mu lata w odosobnieniu, a lubo rozgłośnego już w kraju imienia i sławy, pozostaje mało znanym, z osoby dla szczupłej tylko liczby, rzec można, wybranych bliżej dostępny».
Rok 1848 zastaje go gospodarującego na wsi, lecz na krzyk trwogi przybywa do Krakowa. «W czasach tak trudnych — pisze Paweł Popiel w nekrologu jego, zamieszczonym w Czasie — powagą swoją ze spokojem pośredniczy, otwiera zdanie zdrowe i poważne, a kiedy władza uważała potrzebę wzmocnienia porządku publicznego, użyciem współdziałania wpływów miejscowych, staje z zaufaniem rządu a poklaskiem obywateli na czele rady administracyjnej W. Ks.
Krakowskiego. Trzy lata przewodniczył wśród stosunków nie łatwych. Pracowity zawsze i dla każdego dostępny, zaniechał dla ogólnego dobra i rodziny i gospodarstwa i tyle mu drogiej sztuki, od rana do wieczora oddany usługom publicznym. Pamiętamy wszyscy — pisze dalej jego biograf — że rok 1847 i 1848 zostawił spuścizną dla naszego miasta nowy rodzaj ludności, tak zwanych pauprów, która mniejsza iż zalegała ulice, ale gotowała na przyszłość pokolenie zbrodniarzy. Skarga była ogólna, pomocy nigdzie. Michałowski ulitował się tej większej jeszcze moralnie jak materyalnie nędzy. Poświęca całą swoją, trzy tysiące reńskich wynoszącą pensyę, pojmuje myśl wykształcenia parobków gospodarskich, podnosi zakład, który całą niemal tę ludność ogarnął: oprócz funduszu dodaje mu osobistą pieczę i nadzór. Urzędowanie jego skończyło się, ale nie skończyła opieka. Dotrwał do ostatniej chwili życia w przedsięwziętem dziele i tulił koło siebie, utrzymywał własnymi funduszami, nieraz pracą rąk swoich, przybrane sieroty; karcił, uczył pracy i bojaźni Pana Boga. To była korona życia, przepędzonego w pracy uporczywej, prawie nadludzkiej, która razem z wadą sercową zniszczyła żelazną konstytucyę».
Przytoczyliśmy dłuższy nieco ustęp z artykułu Popiela, gdyż maluje on nam z nowej strony Michałowskiego. W tymże okresie swego życia służył on jeszcze raz swoim współobywatelom jako trzeci z rzędu prezes zawiązanego świeżo naówczas Towarzystwa rolniczego.
Ostatnią myślą malarza była chęć uilustrowania polowskiego Mohorta, którego znał w rękopisie. Pozostawił kilkanaście kompozycyi szkicowo traktowanych, całości jednak nie wykończył.mZ cyklu tego jednak odznacza się postać samego Mohorta na białym koniu, tak wiernie charakteryzująca bohatera poematu, że Kossak, urzeczywistniając w następstwie myśl Michałowskiego, w ilustracyach swych użył typu przez niego stworzonego.
Zmarł wielki malarz i kochający swój kraj obywatel w sile wieku w dniu 2 Czerwca 1855 roku w Krzysztoforzycach, w otoczeniu licznej rodziny, którą osierocił.
Kończąc niniejszy zarys biograficzny, nadmienić musimy, iż artystyczna puścizna po Michałowskim po raz pierwszy okazaną została w poważniejszej całości na Lwowskiej wystawie retrospektywnej 1894 roku i że najwięcej szczegółów o nim zgromadził p. Jerzy Mycielski w dziele swem, Sto lat malarstwa polskiego.