Boże! mój Boże! o jakże się boję
O wieczność moję!
Tyś za warunek naszego zbawienia
Wskazał nam słodką cnotę przebaczenia:
A ja dopełnić jej nie byłem w stanie,
Bo nikt mnie w życiu nie obraził, Panie!
Tak, Panie! nikt mnie obrazić nie raczył,
Bym dla miłości Twojej mu przebaczył;
Srogością dla mnie ludzka dobroć była,
Bo mię tem może niebios pozbawiła.
Jestem więc, Panie, bez żadnej zasługi,
Nie uskarbiłem jej przez wiek tak długi;
Lękam się kary, którąś mi przeznaczył,
Bo czy przebaczysz, gdym ja nie przebaczył?...
Czyste musiało być życie człowieka, który na kilka dni przed śmiercią, kiedy już ręka pióra utrzymać nie mogła, podyktował ukochanej wnuczce takie słowa, to tylko jedno sobie wyrzucając, że nie mógł dopełnić «słodkiej cnoty przebaczenia,» «bo nikt mnie w życiu nie obraził!» A słowa te nie zawierają w sobie żadnej przesady: nie miał nigdy nieprzyjaciół generał Morawski; wszyscy, co go znali, musieli go kochać, a ci, co go poznali, musieli go wielbić!
Mało było u nas ludzi w XIX wieku, którzyby się cieszyli takim szacunkiem współczesnych, a potomnym tak wdzięczną po sobie zostawili pamięć. Zacny człowiek, najserdeczniejszy przyjaciel, najlepszy mąż i ojciec, nieskazitelny, jako żołnierz i obywatel; czułe serce obok głębokiego rozumu i przenikliwości, pogoda umysłu i wesołość obok wrażliwości na nieszczęścia swoje i cudze, surowość dla siebie obok pobłażliwości dla innych, umiejętność jednania sobie ludzi obok prawdomówności i odwagi cywilnej, miękkość uczucia obok energii czynu — oto, jaką pamięć pozostawił po sobie Morawski, oto dlaczego kochali go wszyscy, — nie tylko przyjaciele, jak Kajetan Koźmian i syn jego, Andrzej, ale i lud wiejski w Luboni, i żołnierze jego armii. Ci tak go szanowali, że nawet surowy wyrok, byleby tylko wygłosił go osobiście generał, wydawał się im już przez to samo łagodniejszym; a kiedy po siedmioletnim pobycie opuszczał Lu-