Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/19

Ta strona została przepisana.

Pień tobie każdy poznam nad mą drogą,
Każdą murawkę, co nastąpię nogą.

A w tych wędrówkach, stykając się wciąż z ludem, nawiązuje na nowo nić tradycyi o koliszczyźnie, wyniesioną z Humania i jednocześnie tworzy, dając upust, doznawanym wrażeniom. Od chwili zwłaszcza, gdy się ukazały Ballady i Dziady, Goszczyński stanowczo zrywa z klasycyzmem i na nowe drogi wstępuje. Tylko muza jego, z dawnych pęt wyzwolona, wichrzy uczuciami i z lutni dobywa tony, które, jak zgrzyt żelaza po szkle, odbijają się w duszy słuchacza. Szczególnie pieśni, powstałe w Humaniu, gdzie się poeta w roku 1824 na czas dłuższy zatrzymał, noszą na sobie ów charakter dziki, niesforny. Znajdziesz tu i bluźnierstwa i nienawiść do księży i stanów uprzywilejowanych, co wszystko później objął tytułem ogólnym Trzy struny, pomieszczając w oddziale pierwszym najjaskrawsze z tych pieśni.
Co porabiał jednak w Humaniu?... Zapewne do tej miejscowości pociągały go dawne wspomnienia i ktoś z osiadłych tu kolegów. Goszczyński bowiem w swej kilkoletniej włóczędze, szukając w każdej okolicy jakiegoś punktu oparcia, zatrzymywał się u wielu z nich na czas krótszy lub dłuższy. Ta rola jednak Homera, czy lirnika, obchodzącego futory i dwory, budziła w nim uczucie gorzkiego upokorzenia. Ślad tego odnajdujemy w fragmencie, napisanym w r. 1823 w Kajetanówce, a zatytułowanym Zdanie się, w którym powiada: «Nie, tak być dłużej nie może. Miąć we snach groźnych wypraszane łoże, błagać niegodnych, aby mnie żywili!! Widocznie sama ta myśl, iż z łaski innych korzysta, okrywała mu czoło rumieńcem. A jednak, idzie dalej tą drogą, bo wierzy, iż w końcu się losy jego przesilą, że zresztą te upokorzenia musi znosić do czasu, by dzieła zamierzonego dokonał.
Zdaje się jednak, iż po owym roku 1824 nastąpiło przesilenie w duszy poety, że głębsze zastanowienie się nad swemi dążeniami przeraziło go obrazem nieuniknionych następstw i wykazało całą grozę położenia, jakieby wytworzył, gdyby zasady swe w czyn kiedykolwiek wprowadził. Jakoż od tej chwili utwory jego tracą dawną szorstkość treści i formy, uczucia zaczynają płynąć innem łożyskiem przybierają podnioślejszy charakter. Z osiedleniem się zaś w roku 1826 na czas dłuższy u Jana Krechowieckiego w Leszczynówce dochodzi do zupełnej równowagi umysłu. Przedewszystkiem, rozszerza tu i pogłębia swe poetyczne i literackie poglądy czytaniem dzieł Szekspira, Walter Scotta, Byrona, Moora i zbioru ballad Percy’ego, które znajduje w zasobnej, miejscowej bibliotece. Pomimo bowiem całej niesystematyczności, z jaką swe wykształcenie naukowe zdobywał, rozumiał potrzebę znajomości języków obcych i, mając do nich łatwość, już w Winnicy sam się uczył francuskiego i niemieckiego, a nawet się i do języka starosłowiańskiego samodzielnie przykładał. Do angielszczyzny wziął się zapewne pod wpływem Mochnackiego w Warszawie i o tyle w niej postąpił, że mógł czytać wymienionych poetów w oryginale. Szczególniej utwory Byrona czarowały jego wyobraźnię. W nich odnajdował on klucz do rozwiązywania własnej duszy tajemnic. Więc nic dziwnego, że pod ich wpływem zaczął szukać wyrazu dla tych poetycznych żywiołów, które nagromadził w ciągu swych dhugoletnich po Ukrainie wędrówkach. A skladały się na nie nietylko podania, odnoszące się do koliszczyzny, ale i wszystkie wierzenia i wyobrażenia ludu, które sobie, jakby własne przyswoił. Bogactwo ich było tak wielkie, iż z początku trudno mu je było w całość organiczną powiązać. Zdaje się jednak, iż zdrada Gonty, wysłanego przeciw Żeleźniakowi przez rządcę kaniowszczyzny, Mładanowicza, stała się osią krystaliczną, około której się pomysły Zamku Kaniowskiego skupiły. Tylko Gontę zastąpił w poemacie Nebaba; wymyślona zaś postać Orliki i przymusowe jej z rządcą zamku zamęście, dały możność zadzierzgnięcia silnego węzła dramatycznego. Osnowa była gotowa, formę odnalazł w Byronie i w r. 1826 w domu Krechowieckiego rzucił część pierwszą na papier. Ale dalej robota szła mu jakoś niespore; przeniósł się więc jesienią do Michała Grabowskiego, mieszkającego w Aleksandrówce w czehryńskim powiecie i tu dwóch części pozostałych dokonał. Tak na gruncie czysto rodzinnym wyrósł ten bujny kwiat poezyi ukraińskiej i trzej też ukraińcy byli mu ojcami chrzestnymi: Grabowski zaopatrzył poemat w przypisy, Krechowiecki dał nakład na jego wydanie, trzeci zaś kolega, Józef Chraszczewski, wydrukował go w Warszawie. Było to w tym samym roku 1828, w którym Konrad Wallenrod wyszedł w Petersburgu z pod prasy. Bez względu jednak na wysokie tego ostat-