Wstęp — «Słowo Jeremiego» — jest potężnym wyrazem tego wrażenia, które sprawiła na poetę rzeź galicyjska. Jeremiemu krew wrząca skoczyła do skroni i mniemał, że miecz dzierży archanielski w dłoni... A przy drogach, jak stare pochylone słupy, sterczeli ludzie — spojrzał im w twarz — żywe trupy! Bo wszyscy skamienieli, nikt bólem nie władał: kto pod ciosem nie upadl, ten z niemocy padał! I, widząc to, Jeremi spłonął strasznym gniewem i ze snu chciał ich zbudzić brzękiem, słowem, śpiewem; więc na górę z rumowisk podniósł się po zgliszczach i, mieczem bijąc w lutnię, ćwiczoną na mistrzach, łunami obleczony i dymem owiany, uderzył w hymn, jak serce jego, potargany.» Niepodobna lepiej scharakteryzować «Skarg,» jak temi słowami: «hymn potargany, jak serce,» potrącił w nich Ujejski o wszystkie struny serca, rozstrojonego rzezią galicyjską; wszystkie uczucia tej krwawej epoki znalazły swój wyraz w «Skargach» — i pragnienie zemsty, i nienawiść namiętna, i żal do Boga, i ból, i rozpacz — a potem przebaczenie i cichy smutek, wreszcie wiara w Boga i... względne ukojenie. Naprzód więc słychać w tym hymnie potarganym «Pieśń zemsty» — zemsty względem tego, co na rodną brać zbroił dłonie bratnie, — za tysiące spadłych głów na katowskim pniu zemsta mu!» I w pragnieniu zemsty jest Jeremi tak zaślepiony, że Boga prosi o pomoc; lecz opamiętał się i «poznał, że u Boga niżej stał, niż człowiek, a więc czołem uderzył, jak syn, się rozżalił i Panu na ofiarę całą duszę palił.“ Lecz ukorzenie się przed Bogiem było tylko pozorne: nie palił Jeremi Bogu na ofiarę „całej duszy,“ — nie mógł się modlić jeszcze. To też następna skarga, „Noc natchnienia,“ choć nazwana jest „modlitwą,“ nie jest nią bynajmniej: nie modli się Jeremi, tylko cicho jęczy: „Mój Boże, mój Boże!“ Modlitwą jest dopiero „Ojcze nasz.“ I o cóż modli się Jeremi do Ojca niebieskiego? czy spełnił przyrzeczenie, że się „całą duszą ukorzy przed Bogiem?» Kiedy błaga Boga, aby przyszło na świat Jego królestwo pod postacią zgody i braterstwa, wówczas jest prawdziwym synem Boga, ale nie jest nim, kiedy tylko cichemi słowy jaka „Bądź wola Twoja,“ — bo on tu nie jest szczery, nie zdał się jeszcze na wolę Bożą i nieszczerze błaga o odpuszczenie win, bo on ich swym winowajcom odpuścić nie chce. Nie upokorzył się i w rzewnej modlitwie „Smutno nam Boże,“ ani rozrzewniającej pieśni „Eli! Eli! lamasabachtani,“ w której jest niby to pokora, ale jakaś warunkowa: nie zawsze pokora jest godziwa, czasem Bóg łatwiej odpuści grzech pychy, niż pokorę niewoli; to też w „Suplikacyach,“ pomiędzy innemi prośbami, wznosi przed tron Boga i tę, aby zachował nas od zelżywego przymierza. A jak Krasiński w „Psalmie dobrej woli“ od Boga zwraca się do Bogarodzicy, tak i Ujejski błaga Panne Najświętszą, aby wejrzała na tych, co, „jak wichrem zgięty kłos, kładą się u Twych stóp.“ I, jak Konrad, który, rozszalały rozpaczą, przypomina Bogu swą potęgę, jakby zapominając o Jego wszechwiedzy, tak Jeremi przypomina Mu zasługi narodu i śpiewa hymn „W cześć zmarłym,“ bo, choćby nawet winy ojców były niewiedzieć jak wielkie, to przecież umarli już dawno musieli je krwią własną odkupić. Na chwilę spokój wstępuje w duszę Jeremiego, widoczny w „Modlitwie więtnia,“ a ze spokoju płynie przeświadczenie, że Bóg wejrzał na niego, że Jego łaska jest z nim; pragnąc zaś, żeby ona jeszcze większa była, składa na ofiarę naprzód siebie, a potem syna swego — w „Modlitwie ojca przy chrzcie syna.“ Lecz spokój trwa krótko: co przyjdzie społeczeństwu z poświęcenia jednostki, jeżeli ono samo nie chce szczęścia, jeżeli „lud nasz, co wichrzy się spodem, dotąd się jeszcze nie nazwał narodem?“ Wobec tej bolesnej świadomości, Jeremi, po odśpiewaniu modlitwy „Za zbłąkanych,“ znów wybucha rozpaczą i żalem w pieśni, strasznej, jak śmierć, okropnej, jak rzeź, w pieśni, w której skupiają się wszystkie uczucia społeczeństwa po rzezi galicyjskiej: ból, spotęgowany jeszcze szyderstwem, świadomość nieszczęścia, błaganie o ratunek, rozpacz, że, kiedy ziemia krwią płynie, niebo zawsze spokojne, że „pośród błękitu, jak dawniej, buja swobodny ptak.“ Pieśń tem silniejsze sprawia wratenie, że wszystko w niej jest straszną prawdą — najstraszniejszą to, że naprawdę „syn zabił matkę, brat zabił brata.“ Lecz wśród tych jęków okropnych, które wziął Ujejski z piersi całego społeczeństwa, jest jeden głos czysty i błogosławiony — jego własny: głos przebaczenia — tym, co mordowali matki i braci, bo „oni nie winni.“ Ani na jedną chwilę nie stracił Ujejski miłości ludu; nie stracił także wiary w Boga i tryumf dobrego nad złem i tę wypowiedział w groźnej strofie ostatniej. Ta wiara dźwięczy także w modlitwie „Chwała Tobie, Panie,“
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/197
Ta strona została przepisana.