rysowi groźbę rzucają. Ta trzeźwość podsunęła również krytykowi zarzut, «iż trudno uwierzyć, by Nebaba tyle czasu tracił na dumania i rozglądanie się po okolicy ze szczytu dębu, gdy się do spełnienia zemsty gotował.» Tymczasem zarzut ten w niwecz się obraca, skoro zważymy, iż z odciągniętymi od Szwaczki mołojcami rozstaje się nad ranem (Część II, ustęp 10, w. 12-15) i na siebie czekać im każe pod Kaniowem do nadejścia nocy w bajraku (tamże w 29-33); miał więc przed sobą dzień cały i mógł do woli śledzić naprzód podejrzanego dziada, a następnie rozpatrywać się w okolicy i słuchać szeptów dębu gaduły.
Okazuje się, iż trzeźwość z dokładnością nie zawsze chodzi w parze.
Bezwzględu też na zarzuty, jakie spotykają Zamek Kaniowski, zawsze to utwór niepospolitego znaczenia.
Goszczyński po jego ogłoszeniu nie kwapił się jednak do Warszawy, by napawać się zdobytym nagle rozgłosem. W maju 1830 r. jeszcze w Aleksandrówce przebywa. W Warszawie dopiero go w listopadzie widzimy. W rok zaś potem zjawia się w Galicyi, którą znów, jak niegdyś Ukrainę, wzdłuż i wszerz w swych wędrówkach przemierza. I teraz występuje znamienna cecha jego talentu. Jak pieśni, powstałe za drugim do Warszawy nawrotem, są odbiciem gorącej chwili, która go w wir wypadków porwała; tak teraz widoki karpackiej przyrody, rćżne od piękności stepowej okolic jego rodzinnych, na długo przykuwają go do siebie. Odtąd Ukraina jakby nie istnieje dla niego. Co z niej wchłonął w siebie w latach młodości, to złożył w Zamku Kaniowskim i dziś ta treść, niby już nie należy do niego. I w tem to tkwi ta wszechstronność jego talentu, która nie ogranicza się jedną sferą, co zwykle do maniery prowadzi, lecz dla swej twórczości szuka coraz nowych żywiołów.
Po Ukrainie wszakże pozostało mu nawyknienie życia koczowniczego, które zresztą teraz z konieczności prowadzi. W początkach zwłaszcza zmienia wciąż miejsce pobytu najdłużej wszakże korzysta z gościnności u Józefa Tetmajera, brata po piórze, bajkopisarza, przebywając naprzód w Mikołajowie pod Lwowem, następnie w dolinie Nowotarskiej w Łopusznej, skąd już tylko krok dzielił go od «nawalnic miasta i olbrzymki Łomnicy.» W Tatrach też przebył on niemal siedem miesięcy, bo od 4 kwietnia do 1 listopada 1832 roku, zapuszczając się w niezwiedzane przez nikogo od czasów Staszyca ich przepastne czeluście i odkrywając w duszach prostych, góralskich nieznane skarby wierzeń i podań, po które nikt jeszcze z dolin ręką nie sięgnął. W nich on znalazł przebogatą do utworów przyszłych osnowę. Najpierwszym z nich, który powstał w górach, na miejscu, był poemat Kościelisko, obmyślany na wielką skalę. Przedmiotem jego miał być napad tatarów na podhalan, bohaterska ich obrona, oraz walne zwycięstwo, odniesione nad hordą w dolinie Kościeliskiej przy pomocy potęg nadprzyrodzonych, jak: Mnich, dziwożony, Duch źródeł Czarnego Dunajca i węże, z królem w złocistej na łbie koronie. Z planu, jaki odnaleziono w papierach, pozostałych po Goszczyńskim, okazuje się, iż sama część I poematu składać się miała z pieśni 4-ch; ile zaś być ich miało, nie wiadomo, gdyż część I kończy się w planie przygotowaniem na Kluczkach do nowej walki i grzebaniem poległych w pierwszej bitwie pod Wyżnią.
Poeta, skreśliwszy plan, rzucał na papier pojedyńcze fragmenta w miarę, jak mu dopisywało natchnienie; całość jednak zamierzał dopiero później wykończyć, Tymczasem pragnął się przedostać do Lwowa, dokąd go grono literatów z Augustem Bielowskim na czele wzywało. Właśnie po upadku Haliczanina, wydawanego przez Walentego Chłędowskiego, krzątano się nad przygotowaniem noworocznika na rok 1834, mającego nosić tytuł: Ziewonia (słow. bogini lasów) pozyskać przeto tak potężną siłę, jak Goszczyński, uważano za korzystne dla wydawnictwa. Poeta jednak z konieczności podróżując z dworu do dworu, zaledwie pod jesień zdążył nad Peltew. Tu, gdy odczytał fragmenta z poematu Kościelisko, Biełowski tak się do nich zapalił, iż najgoręcej zaczął nalegać, by je Goszczyński w całość powiązał i w Ziewonii ogłosił. Miało to jako próba całości korzystnie dla poemetu usposobić publiczność. Jakoż, Goszczyński usłuchał tej rady, wybrał wstęp, przepyszny kolorytem i śmiałością zarysów turni tatrzańskich, oraz opis sobótki, mającej spłonąć na Wyżni. Na to zaś tło rzucił dzielną postać Janosza, który po stracie kochanki, przez dziwożony porwanej, puścił się z rozpaczy na zbój i teraz z towarzyszami przybyły w strony rodzin-
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/21
Ta strona została przepisana.