Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/214

Ta strona została przepisana.

myśli, podobne do tych, jakie mnie zajmowały. Maluję obrazy dla moich przyjaciół, dla tej niewielkiej liczby ludzi, którzy tak czuć mogą i umieją, jak ja czuję. Moje myśli i uczucia nie są sieroce i to stanowi całe moje szczęście.»
Tak, ale te bratnie dusze, ci przyjaciele byli to Niemcy; pomiędzy ziomkami, z wyjątkiem kolegów i to nie wszystkich, takich przyjaciół Maks nie znalazł.
Dalej pisze on o tem, jak go w kraju uważano, a pisze spokojnie, bo miał duszę słodką, która znała boleść i miłość, ale nie znała gniewu i zawiści.
«Powtarzam także, że gdybym w Polsce miał takie uznanie, jak w Niemczech, to nazwałbym się szczęśliwym. Lecz u nas przedewszystkiem rozgłos, a dopiero ocena sztuki i to według miary wykształcenia ogółu w tym kierunku. Publiczność, która tyle szuka w obrazie, co i w anegdocie rubasznie opowiedzianej lub dramacie przesadnie odegranym, dla której «chłop pijany» «bednarz, pobijający beczki w czasie pożaru» — lub «kochanek, przebijający się nibyto sztyletem» stanowią idee piękna w sztuce, nie wiele obiecuje artyście, idącemu drogą postępu w malarstwie i studyującemu je z miłością prawdziwą.»
Dla Maksa to niewyrobienie społeczeństwa, do którego duchem i ciałem należał, było straszną męką, zmorą, która mu zatruwała chwile największego uznania i zachwytu zagranicznej publiczności.
Bo ta właśnie niekulturalność społeczeństwa skazała go na dożywotnie wygnanie z ukochanego kraju. Możnaby zrobić mu zarzut, że pomimo to powinien wrócić do kraju przymierać głodem, chodzić w dziurawych butach — i paść na wyłomie. Ale trzeba pamiętać o tem, że nie każdy artysta ma zdrowie żelazne, nerwy dość silne, aby mógł znieść nędzę, upokorzenie, brak wszelkiego uznania i to poczucie nad wyraz przykrę, że się jest jednostką poza nawiasem społeczności, niepotrzebną... Maks ze swojem zdrowiem wątłem byłby w Warszawie umarł z nędzy, nie zrobiwszy nic. Tymczasem po czterech latach pracy w Monachium dostaje medal złoty w Londynie w r. 1870. Cesarz austryacki kupuje w Wiedniu jego obraz «Rekonesans dragonów,» w r. 1872 dostaje w Berlinie znowu drugi medal za «Domki na przedmieściu,» któreby w Warszawie wywołały conajwyżej wzmiankę między innemi obrazami w kuryerku. Tymczasem «Domki na przedmieściu» robią w Berlinie sensacyę, co tembardziej dziwi, że obraz ten nad wszelki wyraz był skromny i nieobliczony bynajmniej na wielki sukces. Malarze studyują ten obraz, wszystkie rozmowy pomiędzy nimi toczą się o niesłychanej subtelności obserwacyi i czarodziejskiego wprost poczucia koloru. Koń biały, namalowany zieloną farbą, którą dopiero można spostrzedz, gdy się zakryje cały obraz — bo w całości wygląda jak ciepła biała — jest rewelacyą dla całego ówczesnego artystycznego świata. A w kraju przedrwiwają «koniki, błoto — błoto i koniki!» i mówią «dosyć mamy tych starych karczem!»
Razem z Maksem pracował w Monachium w jego pracowni Adam Chmielowski, który porzucił szkołę inżynierską w Belgii, aby się poświęcić malarstwu. Adam odrazu zrozumiał Maksa i jakkolwiek sam łamał się z techniką malarską bez wielkiego skutku, jednak jako umysł bardzo subtelny i ścisły, miał udawać wskazówki Maksowi — które miały duży wpływ na rozwój jego talentu. Sam Maks przyznaje Adamowi ten wpływ — a zatem dla nas nie przedstawia on wątpliwości. Mieliśmy zresztą niejednokrotnie sposobność stwierdzić, że Adam Chmielowski miał niezmierną bystrość w ocenianiu obrazów i nikt może tak, jak on, nie umiał tak dobrych jak słabych stron uchwycić i wynaleźć na złe ratunku.
Maks pisze o nim:
«Czy mogę powiedzieć, że nic moralnie nie jestem winien Adamowi Chmielowskiemu, że nie wpłynął on na wykształcenie się we mnie człowieka i artysty? — Czy byłbym bez niego zupełnie tem, czem jestem? Czy nie jemu zawdzięczam wydobycie na wierzch z mego umysłu i serca pewnych strun, które nie dźwięczały, czy byłbym się i w innem towarzystwie rozwinął na właściwej sobie drodze?»
Trzecim po Maksie i Adamie w pracowni był Oleś — brat Maksa — o cztery lata młodszy od brata.
Stanowisko jego w tej pracowni było źródłem goryczy, którą w sobie nosił do śmierci. Niesłychanie drażliwy i ambitny, czuł swoje podrzędne stanowisko «brata sławnego malarza» — i powaga Adama Chmielowskiego buntowała go. Maks z początku lekceważył Olesia, który musiał znosić nieraz ostre krytyki — niektóre z nich doszły do nas. Oleś malował jakiś obraz, przedstawiający dwie figury w strojach «copfowych» na wschodach, prowadzących do parku. Otóż mężczy-