stament. «Głos Świdzińskiego — słowa osobistej obrony margrabiego w Sądzie Apelacyjnym Królestwa Polskiego — w testamencie brzmi dla mnie owem rzymskiem wyrażeniem niebezpieczeństwa, jakgdyby wołał: cave, ne quid res mea detrimenti capiat. Tą dyktaturą przyjaźni i zaufania z nikim się nie podzielę!»... Wielopolski sprawę wygrał, testament utrzymał, lecz jednocześnie przeniósł zbiory z Sulgostowa do swego majątku, Chrobrza pod Pińczowem, umieszczając je w wygodnym, ad hoc wybudowanym domu z godłem: «Alexander Wielopolski re familiari restituta et Constantini Swidziński dono aedes has a fundamento erexit, bonarum artium studio dicavit.»
Czy w tym wyborze miejsca dla cennych zbiorów – zdala od stolicy, wystawionej wówczas na zmienność wypadków – kierował się Wielopolski obawą, aby umieszczone w Warszawie nie podzieliły przypadkiem losów biblioteki Załuskich i Towarzystwa Przyjaciół Nauk, czy też odegrały tu rolę względy osobistej Wielopolskiego ambicyi, a może i liczenie się ze środkami materyalnymi – trudno to stanowczo rozstrzygnąć dziś nawet, już w pięćdziesiąt nieledwie lat po procesie, tem trudniej było to wówczas, gdy archeologowie, literaci i dziennikarze, a za nimi nieledwie cały ogół, stanęli w tej sprawie zwartym szeregiem przeciwko Wielopolskiemu.
Gdy egzekutorowie testamentu oświadczyli mgr. Wielopolskiemu, że takowe umieszczenie muzeum na wsi, a nie w Warszawie, sprzeciwia się celowi i ostatniej woli Świdzińskiego, gdyż nie jest ono «dostępne dla uczonych» – Wielopolski, urażony tą opozycyą a może i w obawie o znaczne wydatki na dalsze prowadzenie sprawy, potrąciwszy sobie 15,000 rubli, jako koszta procesu ze Świdzińskimi, tymże Świdzińskim, z którymi prowadził sprawę, oddał muzeum, majątek Sulgustowski i kapitały. Świdzińscy zaś, zatrzymawszy sobie Sulgostów i kapitały, oddali muzeum do Ordynacyi Krasińskich z obietnicą rocznej wypłaty po 1,500 rb na wydawnictwo rękopisów. Obecnie więc muzeum Swidzińskiego wcielone zostało do ordynacyi Krasińskich i znajduje się w ich pałacu w Warszawie, na Krakowskiem Przedmieściu.
Tym sposobem nie ma dziś faktycznie instytucyi, noszącej miano «muzeum imienia Świdzińskiego»; ale za to spuścizna po nim stała się «dostępną dla uczonych.»
Mrówczej a świadomej celu, pracy całego nieledwie życia Świdzińskiego nie można uważać za szlachetną namiętność antykwarską, której plony dopiero ku końcowi życia skierował na użytek publiczny, jakgdyby długie lat szeregi nie wiedział, po co i dla kogo się mozolił.
Nie! łatwość, chętność, nawet wspaniałomyślność, z jaką Świdziński przez całe życie pozwalał innym korzystać ze swoich zbiorów, jakkolwiek z ostatecznem ich przeznaczeniem długo się nie zdradzał, – usuwają wszelkie wątpliwości w tym względzie, choćby nawet nie pozostawił piśmiennych celu swego dowodów.
Konstanty Świdziński poświęcenie się swoje dla dobra kraju uważał jakby za akt religijny i obowiązek sumienia. W tej myśli, unosząc się ponad poziom życia pospolitego i wyzuwając się ze wszystkich uczuć osobistych – nawet rodzinnych, – z niezrównanym zapałem zbierał pamiątki przeszłości narodowej: każda z tych pamiątek była dla niego nieoszacowanym skarbem, każdą z nich piastował w sercu swojem, widząc w nich odblask dawnej chwały, mający ożywić i uzacnić serca rodaków.