jaciela. Jedynym rodzajem czynności, o których był w stanie myśleć, były «dywersye». Pierwszą taką «dywersyą» było nieszczęsne wysłanie Dwernickiego na Wołyń, przeciw któremu Prądzyński gorliwie oponował.
Ale nietylko ze strony wodza naczelnego napotkal plan Prądzyńskiego opór. Postawił się przeciw niemu i Chrzanowski, bądź to dla tego, że go nie rozumiał, bądź dla tego, że miał swój własny. Właśnie w tym czasie nadciągnął był i rozmieścił się w okolicach Łomży i Ostrołęki korpus gwardyi pod dowództwem Wielkiego Księcia Michała. Korzystając z jego oddalenia od feldmarszałka, Chrzanowski zamierzył uderzyć na ten korpus, a po jego ewentualnem zniesieniu zagrozić skrzydłu i tyłom Rosena i Diebitscha. Ten pomysł bardziej odpowiadał charakterowi wodza naczelnego. Wprawdzie Chrzanowski założył go na dość szeroką skalę, ale, jak się zdaje, Skrzynecki zawczasu już sobie układał, że go zbagatelizuje.
Rozpoczął się długi szereg dysput i sporów, w których brali udział Skrzynecki, Prądzyński, Chrzanowski, a w niektórych i Kołaczkowski. Skrzynecki dysputował z lubością i upodobaniem, wracając po wiele razy do tych samych tyleż razy już odpartych przez Prądzyńskiego argumentów: atakowanie Gejsmara bylo niebezpiecznem, ponieważ jego słabe siły stały za lichemi okopami; skoncentrowanie sił w Warszawie również niebezpiecznem, ponieważ ogołacało ono z wojsk lewy brzeg Wisły i ułatwiało Diebitchowi przeprawę pochód przeciw feldmarszałkowi — jeszcze niebezpieczniejszym, ponieważ roztopy wiosenne uczyniły drogi bardzo trudnemi do przebycia dla artyleryi; wielka bitwa przeciw niemu — najniebezpieczniejszą ze wszystkiego, bo mogła być przegraną.
Prądzyński wykazywał: że okopy lepsze od tych, za któremi stał Gejsmar, bywały już przez wojska gorsze od polskich zdobywane, że rozbicie Gejsmara i Rosena będzie dla rosyan twardszą przeszkodą do przeprawy przez Wisłę, niż rozstawienie wzdłuż jej biegu, na przestrzeni od Sandomierza do Warszawy, kilkunastu tysięcy ludzi; że rozmokłe drogi są uciążliwe nie tylko dla polaków, ale i dla rosyan, a nawet dla tych ostatnich o tyle uciążliwsze, że posiadają oni daleko liczniejszą artyleryę, której w razie przegranej, właśnie dla tych rozmokłych dróg, nie będą mogli ocalić; że jeżeli feldmarszałek zechce się koncentrować w kierunku Siedlec i Łukowa, to będzie operował po bardzo długiej linii, którą mu łatwo będzie rozciąć, jeżeli zaś zdąży zawczasu skoncentrować się ku Rykom, to będzie toczył stanowczą bitwę przyparty tyłami ku Wiśle, t. j.
w położeniu nad wyraz ryzykownem; że wreszcie, na wypadek niepowodzenia, mamy zawsze krótką i całkowicie osłonioną linię odwrotu ku Warszawie.
Żaden z tych dowodów nie skutkował: Chrzanowski podtrzymywał swój plan wyprawy przeciw gwardyom, Skrzynecki urządzał ćwiczenia dyalektyczne. Tymczasem dzień upływał za dniem, siły rosyjskie koncentrowały się ku Rykom coraz bardziej, szansy powodzenia śmiałego planu Pradzyńskiego stawały się coraz mniejsze. Generał-kwatermistrz rozchorował się ze zmartwienia, Chrzanowski nastał na wykonanie swego planu, i wódz naczelny wreszcie go przyjął, poprzestając zresztą narazie na wysłaniu nad Narew Umińskiego z kilku tysiącami ludzi.
Tak minął wyznaczony w pierwotnym planie Prądzyńskiego do wyjścia z Pragi dzień 20-go marca. Tymczasem lody na Wiśle spłynęły, a zarządzone przez feldmarszałka przygotowania do przeprawy były już na ukończeniu. Jeszcze dni kilka, a rosyanie staną na lewym brzegu — Wisły i wojna będzie skończona.
Chory jeszcze Prądzyński porwał się z łóżka i pobiegł do Skrzyneckiego, aby wyjednać aprobatę dla planu, który sam jeden mógł zażegnać zbliżającą się katastrofę. Wywiązała się pomiędzy wodzem naczelnym a generał-kwatermistrzem scena gwałtowna; Prądzyński dowodził, błagał, zaklinał; wreszcie zdołał przekonać Skrzyneckiego, że Diebitsch może się lada dzień przeprawić przez Wisłę, i że w takim razie stoczy się już za dni kilka, w warunkach bardzo dla polaków niepomyślnych, ta wielka, stanowcza bitwa, której się wódz naczelny tak bardzo obawiał. To przeraziło Skrzyneckiego. Prądzyński podwoił nalegania, wreszcie zaznaczył, że ostatecznie może się obejść i bez ataku generalnego na feldmarszałka, że samo rozbicie Gejsmara i Rosena zmusi go do odwrotu od Wisły i ocali Warszawę. Ten argument przekonał wodza naczelnego. Wstrzymał on ruch, rozpoczęty już w celu wykonania planu
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/232
Ta strona została przepisana.