Przedstawił on odrazu gotowy plan operacyi, wprawdzie bardzo ryzykownej, jednak niepozbawionej szans powodzenia, a która, gdyby się udała, mogła jeszcze zmienić los wojny.
Plan polegał na tem, aby znaczną część znajdującej się w Warszawie 50,000-nej armii znowu przeprawić (po moście praskim) na prawy brzeg Wisły, odrzucić wzdłuż szosy brzeskiej bar. Rosena, odeprzeć go aż do Brześcia i opanować ten ważny punkt, przeciąć rosyanom komunikacyę z Cesarswem, a Warszawie dostarczyć z prawego brzegu potrzebnych do trzymania się przez czas dłuższy zapasów żywności. Wprawdzie, zmiejszenie załogi Warszawy wobec lada dzień możliwego szturmu, było rzeczą bardzo ryzykowną. Ale — są słowa memoryału — «notre position était tellement désespérée, qu’il n’y avait pas à choisir entre les partis les meilleurs, mais entre les moins mauvais». Mogło się zdarzyć, że feldmarszałek nie zdecyduje się na rychły szturm, nawet, wobec jego znanej ostrożności i powolności, było to wielce prawdopodobnem. W takim razie stanowcze powodzenie na prawym brzegu Wisły mogło go nawet skłonić do zaniechania samego zamiaru szturmu. W każdym razie konieczną i silnie przez Prądzyńskiego akcentowaną zasadą jego planu bylo w razie gdyby się nie udało w bardzo krótkim przeciągu czasu po wyjściu z Pragi rozbić Rosena, nie zapędzać się za nim, ale niezwłocznie wracać do Warszawy dla wzięcia udziału w odparciu szturmu. Drugorzednym, ale ważnym szczegółem planu było wysłanie z Warszawy prawie calej niepotrzebnej tam kawaleryi w dół i na prawy brzeg Wisły, w celu niepokojenia tyłów i szykanowania komunikacyi rosyjskiej armii głównej.
Dowództwo nad tym korpusem jazdy (dywizye 1-a i 3-a, razem około 3,000 ludzi) objął gen. Łubieński. Do wyprawy na szosę brzeską przeznaczono dywizye piechoty 5-a (Sierawskiego) i świeżo sformowaną z dawnego korpusu Chrzanowskiego z dodaniem kilku części luźnych 6-ą (Bielińskiego) oraz 2-ą dywizyę (A. Skarżyńskiego) i kilka luźnych szwadronów jazdy, razem 27 batalionów, 31 szwadron i 42 działa. Prądzyński prosił o dowództwo nad tym korpusem, i zapewne był on jedynym w wojsku polskiem człowiekiem, pod którego kierunkiem wyprawa tak trudna i ryzykowna mogła mieć szansy powodzenia. Ale Krukowiecki oświadczył, że w trudnem położeniu, w którem się Warszawa znajduje, obecność takiego jak Prądzyński generala jest w niej niezbędną, i dowództwo nad korpusem ekspedycyjnym powierzył gen. Ramorino. Blizka przyszłość okazać miała dobitnie, jak nieszczęśliwym był ten wybór.
Pozostawiony w Warszawie, Prądzyński zauważy, że, wobec uszczuplenia zalogi stolicy o 20,000 ludzi (tyle wynosił korpus Ramorina), niedorzecznością było chcieć bronić wszystkich fortyfikacyi, które zresztą w ogóle były błędnie pomyślane i nawet dla nieuszczuplonej armii polskiej były o wiele za obszerne. Radził więc opuścić pierwszą linię i całą obronę ześrodkować na drugiej. Była to jedyna rada rozsądna. Jednak trudno się nawet dziwić temu, że jej nie usłuchano. Świeżo z wielkim nakładem intelektualnym i materyalnym ukończone fortyfikacye wydawały się wszystkim tak doskonałemi (ze stanowiska akademickiego były one nawet istotnie dobre), że nikomu się w głowie nie mogło pomieścić, aby je należało opuścić.
Tymczasem wiadomości, otrzymywane od korpusu Ramorina, były niepomyślne. Okazywało się, że generał ten zupełnie nie dorósł do wysokości powierzonego mu trudnego zadania. Książę Adam, który towarzyszył temu korpusowi, a który o rzeczach wojskowych miał sąd bardzo zdrowy, pisał codziennie do Krukowieckiego o konieczności przysłania Prądzyńskiego. Krukowiecki ostatecznie przystał na to; ale był to człowiek, który przedewszystkiem swój własny interes miał na oku, i który bał się być przez kogokolwiek zaćmionym i na drugi plan usuniętym. Posłał Prądzyńskiego, ale nie, jakby należało, w charakterze dowódcy korpusu, jeno w charakterze doradcy Ramorina, pisząc jednocześnie do księcia Adama, aby pośredniczył on pomiędzy dwoma generałami, o ile ujawni się pomiędzy niemi różnica poglądów. Był to zgubny pólśrodek. W ten sposób usunięto Prądzyńskiego z Warszawy, gdzie mógł być bardzo użytecznym, i nie dano mu możności stać się prawdziwie użytecznym w korpusie ekspedycyjnym. Wódz, bardziej od Prądzyńskiego ambitny, nie byłby przyjął takiej funkcyi Prądzyński przyjął.
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/244
Ta strona została przepisana.