Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Wyjechał on z Warszawy d. 25 sierpnia i przybył do Ramorina 27-go, w chwili gdy opuszczał on swój obóz w Garwolinie, w zamiarze marszu na Żelechów. Kondotier włoski, wyszedł w d. 23 sierpnia z Pragi z 20000 dobrego wojska, wcale nie troszczył się o Rosena i wogóle nie miał nawet w zamiarze wykonania przepisanego mu przez kwaterę główną planu Prądzyńskiego. Niewięcej też niż o Rosena troszczył się o Warszawę. Obmyślił sobie jakąś partyzantkę w okolicach Zamościa, które był sobie upodobał w czasie ekspedycyi Chrzanowskiego, i opuściwszy Pragę, najspokojniej skierował się na południe, jak gdyby dany mu rozkaz zgoła go nie obowiązywał.
Prądzyński przybył do jego obozu w czasie, gdy jeszcze wszystko można było naprawić. Zaraz po wyjeździe z Warszawy, jeszcze przed Osieckiem, o mało nie został on schwytanym przez rozjazd rosyjski. To go przekonalo, że bar. Rosen, który przy wyjściu Ramorina zaczął się zwolna cofać po szosie brzeskiej, nie rozumie grożącego mu niebezpieczeństwa i cofa się zbyt wolno, Przybywszy do Ramorina, niebawem przedstawił mu fałszywość kierunku na Żelechów i zaproponował marsz na Borowie, tak aby nazajutrz spotkać idącego przez Latowicz Rosena w Prawdzie. Wobec znacznej przewagi liczebnej polaków (Rosen miał nie więcej nad 12,000 wojska), zwycięstwo było niewątpliwem. Ramorino opierał się temu planowi, Prądzyński ustąpił, nie chcąc kompromitować wodza przed wojskiem przez nagłą zmianę kierunku pochodu na przeciwny, zresztą rozumując, że ostatecznie można jeszcze będzie pobić Rosena o dzień lub dwa później, na bardziej od Warszawy odległym punkcie szosy. Wojska poszły do Zelechowa, ale stamtąd zmieniły już kierunek południowowschodni na północno-wschodni i na noc 27 przybyły do Kozutów. Rosen nocował w Prawdzie. Wojska polskie już go były wyprzedziły. Był najwyższy czas na marsz forsowny na szosę i uderzenie na generała rosyjskiego.
Ramorino niby się stosował do udzielanych mu przez Prądzyńskiego wskazówek, ale je wykonywał oburzająco opieszale. W głębi duszy chciał udaremnić jego usiłowania. 28 sierpnia ruszono z miejsca o wiele zapóźno i do Łukowa przybyto dopiero okolo 10-ej przed południem. Mieszkańcy okoliczni co chwila przynosili wiadomości o forsownym marszu rosyan przez Różę na Jagodne. Rosen zrozumiał wreszcie grożące mu niebezpieczeństwo i śpieszył.
Prądzyński dał szefowi sztabu (Władysławowi Zamoyskiemu) dyspozycję do jak najszybszego marszu na Krynki, a kolumnę boczną pod dowództwem generała Konarskiego skierował na Trzebuszkę, celem powstrzymania czoła kolumny rosyjskiej, polecając mu zresztą, a ileby przed zetknięciem się z nieprzyjacielem usłyszał kanonadę, zmienić kierunek i iść na wystrzały, sam zaś udał się do straży przednich dla powzięcia pewnej wiadomości o ruchu rosyan. Na własne oczy ujrzał defilujący korpus Rosena, który stanął biwakiem poza Krynkami. Słał do Ramorina adjutanta za adjutantem dla przyśpieszenia marszu, ale Włoch ruszył z Łukowa dopiero o 4-ej po południu. Doczekawszy się wreszcie jego awangardy, Pradzyński stanął na jej czele i rzucił się zapalczywie na rosyan, ale ich siły główne już przeszły, i polacy uderzyli tylko na arjergarde, dowodzoną przez gen. Gołowina, której zadali dotkliwe straty, ale której marszu nie zdołali już powstrzymać. Przewidując, że rosyanie będą usiłowali zniszczyć za sobą most na szosie pod Zambrami, Prądzyński pchnął ku temu mostowi gen. Zawadzkiego z kilku batalionami, a sam wraz z Ramorinem, pod eskortą jednego plutonu 3-go ułanów wyprzedził Zawadzkiego i popędził naprzód, aby się naocznie przekonać, jak rzeczy stoją. W nocy już przybył do mostu nad którego destrukcja istotnie pracowali już saperzy rosyjscy pod osłoną kilku batalionów, dowodzonych przez gen. Fezi. Nie dostrzegłszy w ciemności nocnej tych batalionów, podjechali do nich zbyt blizko i otrzymali salwę «à bout portant». Spłoszone konie ułanów zaczęły ponosić. Koń Prądzyńskiego upadl, a kilku ułanów przejechało po generale. Zbity i stratowany, dosiadł jednak nanowo konia i pognał do Zawadzkiego, aby przyśpieszyć jego pochód, i ostatecznie sprowadził go na miejsce jeszcze dość wcześnie, aby destrukcyi mostu przeszkodzić.
Atak na Rosena należało uważać już za chybiony, gdyż oddalił się już on zanadto od polaków, aby mu można było przeszkodzić schronić się do Brześcia. Wobec tego, Prądzyński postanowił wysłać za nim tylko Konarskiego