Jeśli się weźmie do ręki którekolwiek z naszych peryodycznych wydawnictw z drugiego i trzeciego ćwierćwiecza 19-go stulecia „Panoramę literacką“ Szabrańskiego, czy warszawskiego „Ekonomistę,“ „Przegląd naukowy“ Dębowskiego, czy „Bibliotekę Warszawską,“ lub Ossolińskich... napewno spotkamy się z nazwiskiem Maciejowskiego, z jego artykułem, rozprawą, lub conajmniej recenzyą. A prócz tego i osobnych broszur trochę, i sporą ilość przeszło dwudziestu tomów prac, obejmujacych rozległe horyzonty, syntezę poglądów na całe wieki dziejów. Literatura, zwyczaje i obyczaje, a zwłaszcza prawo, i to rzymskie, jak polskie i innych słowiańskich narodów, wszystko to go zajmowało, na wszystkich tych polach pracował, i to z zapałem, a pilnością taką, że niewielu mogłoby mu dorównać.
Nauka szła naprzód, powoli, ale bez końca. A u nas nie było dość sił naukowych, dość ludzi, którzyby mogli pracować spokojnie, wspólnemi siłami. I dziś jeszcze tak jest przecie. A trzeba było pracować i to pracować dużo, wydawać i pisać wiele, by wyrównać ościennym narodom, by nie zostać w tyle. Na barkach kilku lub kilkunastu spoczywał ten ciężar. Ale za to mieli oni żelazną siłę, bezmierny zapał, wytrwałość niezwykłą. To, co gdzieindziej robiło