w działalności społecznej zawierają się zasługi Romanowskiego i jego tytuł do pamięci wśród potomnych, lecz jedynie w czterech tomach poezyi, wydanych we Lwowie r. 1883 przez J. Amborskiego. Tam poznajemy człowieka i poetę.
Poznajemy go przedewszystkiem w poezyach lirycznych. Dziko w nich, straszno i piorunno. «Dzikie sny» miewa poeta, wołając do serca swego, by «nie drżało ku burzy, » choć «przeszłość — przyszłość piorunami, jak piekielne sny, grają mu w duszy,» chociaż «wianek myśli życia z gromów mu się zwił.» «Straszno mi, Boże» woła za Słowackim — bo «w podłość tyje ludów tłuszcza dzika:» «więc każdy piorun, co grzmi i zapala, wita jak brata na niebios lazurze; orła każdego, co powraca zdala, pyta, ile jest gromów w czarnej chmurze, i drży, gdy ptak go pomija w milczeniu, bo nam na gromy długo czekać może, bo bez piorunów w takiem utrapieniu straszno mu, Boże!» Dlatego też burzę wita z radością, wystawiając pierś i skroń na podmuchy szalonego wiatru («Burza»); bo «cisza nie wiedzie do celu lecz wstecz,» bo choć «szaleniec, kto zaraz po burzy chce burz,» lecz, «kiedy skwar kwiaty do grobu już nagnie, to chyba diecina, piorunów nie pragnie!» («Cisza».) Pieśni swoje posyła w świat, by zwiastowały burzę «wśród gniotącej ciszy» i «witały ludzi po kolei, jak ptactwo wiosny okrzykiem nadziei» («Satyry,») W tem pożądaniu burz i walk niema więc nic chęci niszczycielskiej, niema nienawiści ku plemieniu ludzkiemu bez powodu, jak w młodzieńczych utworach Słowackiego, niema zuchwalstwa donkiszoteryi, wyzywającej świat cały do walki; Romanowski, jako jeden z epigonów wielkiej romantyki, niemal ostatni, nawiązuje serdeczną nić z wielkimi poprzednikami, pragnie szczerze pójść w ich ślady i prowadzić dalej rozpoczęte przez nich dzieło — bo skoro pieśni ech przebrzmiały, i oni sami «w grób się kładą,» nie możemy zapomnieć tych haseł, które nam oni głosili, a więc «wieścili burzę... burzę daj nam, Panie!...» («Za Wieszczami») (1858.) W temperamencie Romanowskiego więcej jest umiłowania, niż nienawiści, umiłowania, które, nie zrywając z przeszłością i jej tradycyami, tęskne oczy zwraca ku przyszłości, oczekując od niej rozwiązania dręczących ludzkość zagadek; a że ta przyszłość przedstawia się naszemu poecie «od gromów czerwoną,» to rzecz usposobienia poetyckiego lub intuicyi wieszczej autora.
Drugi dźwięk z akordu duchowego poety to smutek, ból i melancholia: i jego «ból pali — żółć» — i jemu «ludzie żółć podawali, ale on pragnął miłości» («Modlitwa»). Aż przykro spojrzeć na zbiorek poezyi Romanowskiego: gdzie okiem rzucić – tam ruina, pustka i głusza, jak w bezbrzeżnych stepach Ukrainy w «Maryi» Malczewskiego i jego «życie boli» i jego «pieśń smutno brzmi,» bo daremno szuka «śród cierni ziemskich kwiatu swoboby, szuka wysłanych różami dróg, szuka, gdzie Bóg» — bo w smutnym rezultacie tych poszukiwań znalazł w końcu swej ciężkiej drogi «niepewność,» co ćmi brzask jego myśli i ujrzał «w szkielecie świat» i poznał, że żył dotąd ułudą, wige dziś życie jego już tylko echem (Do mojej lutni.) Co mu po wiośnie, pyta gdzieindziej, gdy straszną jest wiosna jego: co mu po młodości, gdy jest ona tak smutną, gdy «z cierni tkana jego dola,» gdy tyle «kolców skrytych» utkwiło mu w nodze («Do mej młodości.»)
Ale w tej melancholii brak pierwiastka rezygnacyi ze wszystkich ideałów życiowych mimo głębokiej pogardy do otaczającego, spodlonego świata; ta melancholia jest ożywczym bodźcem do czynów, nie zaś chorobą i zanikiem woli: płakać, jak niewiasta, spopielać zwolna duszę w niszczycielskiej refleksyi marności światowych nie potrafi; lutnie jego nazwałbym męską i młodzieńczą zarazem, tyle w niej hartu ducha, energii życiowej siły. Wraz ze Słowackim, który wypowiedział w «Lilli Wenedzie» wielką zasadę, że «nie czas żałować róż, gdy płoną lasy», i Romanowski woła do serca swego: «O! serce, tobie życiem żyć nie takiem, ni z myślą płakać, że róż kilka ginie: tędy — z żelaza kuta droga twoja. Idź, bo cię przeklnę, ty, młodości moja!» Gdy w strunie swej łzę posłyszy, to «zła to struna,» i gotów lutnię rozstrzaskać «o brzeżne skały» («Zła struna»); i chociaż go dławi nieraz zmora melancholii, odpycha ją precz, jak rzecz niemęską i niegodną prawego obywatela: «znikaj, boleści!woła w wierszu «Żegnaj mi, pieśni...» — precz, precz, tęsknota! o nie wstrzymujcie na drodze mnie, na drodze burz!» Orle i sokole wzloty narówni z burzą i gromem stanowią przedmiot serdecznego pożądania poety («Orly, sokoły»); tony mięk-
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/28
Ta strona została przepisana.