rza, córki: Barbarę i Józefę. W r. 1808 rodzice Kazimierza oprócz wsi posiadali kamienicę w Wilnie, około 60,000 złotych i kilka tysięcy dukatów holenderskich funduszu. Położenie rodzinne sprzyjało ukształceniu i najmłodszego syna, starannie wychowanego w domu. Nauki szkolne odbył wtedy Kazimierz w kollegium ks. ks. Pijarów wilkomierskich, lekarskie zaś w Uniwersytecie wileńskim. Praktykował czas jakiś w grodzie Giedymina, poczem uzupełnił studya w Paryżu. Wyniósłszy z kraju umiłowanie pamiątek historycznych na gruncie idei obywatelskości i piękna, w stolicy Francyi rozwinął w sobie Wilczyński poczucie estetyczne, obracając się wśród kół artystycznych, możnych mecenasów, w skarbnicach sztuk plastycznych, drogocennych zabytków. Powróciwszy do Wilna, w ciągu lat kilku, jako praktyk wzięty a zdolny, Wilczyński z medycyną się nie rozstawał, potem jednak zupełnie ją porzucił i nie wpisał się nawet na członka Tow. lekarskiego. Wrodzone zamiłowanie Wilczyńskiego do rzeczy ojczystych, gorące odczucie potrzeby ratowania zabytków, już to w miarę środków w oryginałach, już to w kopiach; ubolewanie, że tyle dzieł sztuki a kultury krajowej stale się niszczy w kościołach, domach miast naszych i dworów — wskutek nieświadomości, konserwacyi nieumiejętnej i złej woli, to wszystko się złożyło jako pobudki ku szlachetnemu mecenasówaniu Wilczyńskiego sztuce i archeologii swojskiej. Być może, że główne podówczas wypadki barbarzyńskiego odarcia wnętrza kościoła św. Jana z ogromu ozdób przez rektora Pelikana et consortes, zniweczenie fresków i pomników w kościele św. Kazimierza, zburzenie bramy Zamkowej, runięcie z góry monumentu Bekiesza (rycerza Batorowego) i t. p. umocniło Wilczyńskiego w przeświadczeniu o niezbędnem utrwaleniu w reprodukcyach wszystkiego, co na zniszczenie było narażone. W zabiegach swych nie był odosobniony; pracowali wówczas w Wilnie historycy: Kraszewski, Homolicki, Baliński, Malinowski, E. i K. Tyszkiewiczowie, nieliczni jeszcze badacze, którzy coś nie coś z pamiątek w rycinach upowszechnili. Wilczyński był wtedy czynny potrosze, jako kollekcyoner i konserwator-archeolog. Z czasem doszedł on do posiadania szacownego zbioru obrazów, klisz sztycharskich, gobelinów, miniatur, rzeźb, rynsztunków wojskowych, numizmatów, medalików świętych. Staraniem i w części kosztem namiętnego miłośnika zabytków religijnych, odnowiony został w roku 1843 ciekawy pomnik missyjny z r. 1762 św. Jacka Odrowąża. Następnie odbudował Wilczyński pamiątkowy słup ze św. Janem (z XVIII w.). Będąc członkiem petersburskiego Tow. numizmatycznego, Wilczyński ofiarowal Towarzystwu cenne wykopalisko przed Jagiellońskich monet litewskich. Sam był czynny i innych do pracy solidarnej zachęcić umiał. Jakkolwiek za czasu uniwersytetu, sztuka reprodukcyjna tylko odnośnię miedziorytnicza stała na stopie rzetelnego artyzmu (Saunders, Podoliński, Kiśling i inni), to litograficzna za to i potem do doskonałości nie doszła; w rzadkich przypadkach stwarzając rzeczy wytworne. Zakład Przybylskiego po-uniwersytecki produkował dużo i nieźle; Klukowskiego litografia była względnie najlepszą litografią wileńską; Oziębłowskiego najczynniejsza, a róznorodna, była jednak dosyć mierną, często nawet w odtwarzaniu np. obrazków świętych, lichą poprostu. Słusznie więc miarkował Wilczyński, że projektowane wydawnictwo albumowe — mające za zadanie kształcić smak estetyczny szerokiego ogółu i zaznajamiać go z archeologią kraju, jego pięknością, wizerunkami zasłużonych rodaków, przedmiotami jego czci i religijnego kultu — nie powinno w sobie zawierać kamieniorytów wileńskich (Reprodukowały się w Wilnie ładne niekiedy rzeczy: Rustema, Smokowskiego, Żukowskiego, Bachmatowicza, Rypińskich, Kraszewskiego, Kuleszy, Żameta, Raczyńskiego i innych. Szkola malarska uniwersytecka wydała — acz nie znakomitych, lecz użytecznych artystów dużo — i choć uboższa od warszawskiej, więcej od niej zrobiła dla ogółu).
Wilczyński zawiązał stosunki nieprzerwane ze znakomitą firmą litograficzną Lemerciera w Paryżu, nie żałując wielkich kosztów nakładu i trudów podróży częstej, osobistego nad wydawnictwem dozoru, — w tem przekonaniu, że strat nie dozna, mając poparcie w prenumeratorach, kollektorach prowincyonalnych, wreszcie bogatych protektorach sztuki. Praktycznym pomysłem wydawcy, bylo zaopatrywanie piękniejszych edycyj w dedykacye znanym osobistościom w kraju. Jakoż nie tracił. Kraj był Albumem wileńskim
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/284
Ta strona została przepisana.