odepchnęła, nazywając ją ubliżeniem godności uczciwej kobiety i obywatelki polskiej. Landrat pouczony dosadną odprawą, opuścił Pakosław, przekonany zapewne, że ziemia jest i pozostanie niezdobytą.
Każdą nową boleść i coraz cięższe brzemię życia odczuwała Emilia i opłacała krwią serca swojego, ale słusznie powiada autor umieszczonego w «Przeglądzie» artykułu «Z roczników poświęcenia», że ból chyba nie zabija, kiedy przeżywszy zniewagi i upokorzenia publiczne, utraciwszy najdroższych przyjaciół i najbliższych w rodzinie krewnych, dożyć jej jeszcze przyszło ery Bismarkowskiego prześladowania, usłyszeć wśród ciągnących od wieków na słowiańskie dziedziny, — zawsze jedno i to samo złowrogie hasło: «der Drang nach Osten» i «ausrotten» dzisiejszej hakaty niemieckiej. W tej to epoce i pod takiem wrażeniem pisała w liście do siostrzenicy pełne znaczenia i prawdy słowo, którego tu się pominąć w historycznym naszym obrazie nie godzi:
«Za daleko idą Niemcy w swojej nienawiści, — sądzą, że są już panami świata, że mogą bezkarnie działać. Nie znają historyi, — inaczej wiedzieliby, że pierwszy krok zrobiony na złej drodze, przyprowadza do upadku. Ale bólów ból, to nie brutalny nacisk wroga, lecz własna niemoc ducha i brak zaradności i woli naszej.
W innym ustępie listu pod inną datą, pisze: «okropny ten rok będzie, wiele bardzo majątków przejdzie w ręce wrogów, a nasi kapitaliści na nieszczęście nie mają tego poczucia obowiązku, aby kupować i ratować tę świętą naszą ziemię wolą spokojnem okiem patrzeć na ten upadek, byle im było dobrze. Ciężki oni Bogu zdadzą rachunek, bo wedle mnie przyczyniają się do upadku kraju i wielki grzech popełniają. Widzieć zbliska, co się dzieje z wsią, która przechodzi w ręce niemieckie, to serce. zakrwawia! Wogóle, kto ma długi, a z góry sobie nie powie, że wszystkiego trzeba sobie odmawiać, tego rok ten do upadku musi doprowadzić».
Takie to pojęcia i przekonania były tajemnicą ocalenia jej majątku, kiedy tylu innych, nic nie zdziaławszy dla sprawy publicznej, bezradnie ginęło.
Duch jej podniosły, przejęty prawdami chrześciańskiemi, duch ten nigdy nie dał się unieść w żaden obłędny kierunek, ani w żadną waśń narodową. Gardziła niemi, bo ona tylko kochać i działać umiała.
Tak zasłużywszy się Panu, z promiennem sędziwem obliczem, jaśniejąca powagą cnoty niepokalanej, doszła nareszcie kresu ziemskiej swojej wędrówki.
Chwila żalobnego pochodu za trumną ś. p.
Emilii Sczanieckiej była raiste wzruszająca do głębi i wymownym wyrazem wyjątkowej czci i poszanowania milionowej drużyny rodaków. Całe społeczeństwo Wielkopolskie, wszystkie bez wyjątku stany, zlały się w jednolity harmonijny akord pogrzebowego dzwonu. Dostojna zmarła w obszernym testamencie o wszystkiem i o wszystkich myśląc, cicha i skromna za życia, zakazała rodzinie wszelkiej ostentacyi i przepychu pogrzebowego, zastępując je sowitą jałmużną dla ubogich.
Nie dozwoliła zwykłych ogłoszeń, spraszania księży, przyjęcia pogrzebowego i mów żałobnych. Prosiła, aby trumna jej, zbita z czterech zwyczajnych desek, na wzór włościańskich, zrobioną była przez miejscowego stolarza i aby ciało jej nie w grobach kościelnych, ale na parafialnym cmentarzu wśród ludu swego złożone było.
Wypełniono wolę zmarłej; pogrzeb w zasadzie wedle życzenia, co do formy, był rzeczywiście ubogi, a mimo to jednakże, był to pogrzeb niemal królewski. Co tylko żyło w Księstwie dążyło do Pakosławia, i za ubogą białą trumienką, ze łzą i poszanowaniem szły niezliczone tysiące! Pochód to był królewski, bo górował nad nim duch wdzięcznego społeczeństwa, które wieńcem żałobnego wspomnienia, czci i poszanowania, łzą serdecznego żalu żegnało zmarłą, godną wieko pomnej pamięci, matronę polską.