ale co trudniej nawet uprzejmym, delikatnym i naturalnym być wobec tego, kto sobie z nim niezbyt ładnie postąpił. Słowem natura szlachetna nawskroś, a doskonale zrównoważona, wyrobiona długą pracą duchową nad sobą samym“.
Tyle o człowieku. Jako artysta, pozostanie on w historyi sztuki na stanowisku, które wstępnym bojem zdobywszy, przez całe życie zachował. Prace, które w puściznie po sobie zostawił, są tego rodzaju, że ani chwilowe zmieniające się prądy, ani gusta i mody kolejno rządzące, nie są w stanie zaćmić ich rzeczywistej wartości. Pozostanie on zawsze niedoścignionym malarzem psychologiem, oddziaływającym środkami czysto malarskiemi, szukającym swych celów w odzwierciadleniu prawdy duchowej i zewnętrznej, przedstawionych przez siebie postaci.
„Spokojny i poważny, w swojej profesorskiej todze, podobny tak, że w niczem od żywego nie inny, i ma ten wzrok przenikliwy, ten genialny błysk w oczach, który pamięta każdy, kto widział Dietla przy chorych, i wie, jak z Dietlem razem wstępowała do pokoju chorych nadzieja. W ustach jego rys stanowczości, silnej woli; w całej postaci dzielność, moc i świadomość tej mocy; a z po za tego wszystkiego dopiero przebija, ukrywana może czasem umyślnie, pewną szorstkością zamaskowana, dobroć Dietla wielka, uczynna, litościwa...“
Ta strona zewnętrzna, tak dosadnie skreślona przez profesora Stanisława Tarnowskiego w charakterystyce matejkowskiego portretu Dietla, znakomicie harmonizowała z niepospolitemi zaletami duchowej organizacyi tej dzielnej osobistości, która każdy niemal swój krok znaczyła doniosłemi pamiątkami. Umysł bystry, bogaty w rzuty śmiałe i rozległe, a przytem nawskroś praktyczny, połączony z nieugiętą wolą, wytrwałością w pracy i olbrzymią zdolnością organizacyjną, obok wielce ujmującej powierzchowności i światowej ogłady to wyjątkowe skojarzenie zalet, które samą siłą swego istnienia zapewnia wybranemu wybitne stanowisko, a przy szczęśliwym zbiegu wydarzeń — panowanie i nieśmiertelność.
Józef Dietl pochodził z rodziny, osiadłej w Galicyi podobno jeszcze w XV stuleciu, jak o tem świadczą metryki i księgi hipoteczne miasta Łańcuta, jakkolwiek znów podług słownika biograficznego Wurzbacha, dziad naszego Dietla w XVIII stuleciu miał się przenieść z Węgier do Galicyi. Urodzony w r. 1804 w wiosce karpackiej, Podbużu, w dawnym obwodzie samborskim z ojca Franciszka, oficyalisty dóbr rządowych, kameralnemi zwanych, i matki Anny z Kulczyckich, wychowywał się i chodził do szkół kolejno w Samborze, Tarnowie i Nowym Sączu. Żywy chłopiec trudno zrazu naginał się do mozolnej rutyny szkolnej, to też początkowo ponad książkę i obowiązki karnego ucznia, przekładał dziecinną swawolę i zabawy. Ale już w piątej klasie, dzięki wielkim zdolnościom i pilności, zostaje drugim uczniem, a z szóstej wychodzi z pierwszą nagrodą. Być może, że śmierć ojca, jeszcze w r. 1819, wpłynęła na duchowe skupienie się i spoważnienie młodego Józefa, tembardziej, że jednocześnie i skromny zasiłek z domu znacznie zmalał, tak że kończyć szkoły wypadło mu już o swoich siłach, jedynie lekcyami zarabiając na utrzymanie i naukę.
W bardzo trudnych warunkach materyalnych, lecz pełen zapału, pojechał Dietl do Lwowa na trzechletni kurs tak zwanych nauk filozoficznych, które według ówczesnego systemu szkolnego były obowiązkowym kursem przygotowawczym dla każdego, kto chciał wstąpić na jakikol-