wisko zajął także między młodzieżą uniwersytecką podczas swego pobytu w Berlinie. Kto dla ambicyi, w chęci wyniesienia się dąży do władzy, ten może przewagą swego rozumu, powodzeniem lub zręcznemi zabiegami nawet przez dłuższy czas ster w swojej utrzymać dłoni; ale trwale i bezwzględnie ludzie tylko tym się poddają, których czyny z żadnych osobistych nie płyną pobudek, tylko dla dobra innych są podjęte i o których mają niezachwiane niczem przekonanie, że władzę sami w każdej chwili gotowi są złożyć w ręce godniejsze i dzielniejsze. Dzięki takiemu o sobie mniemaniu swych kolegów wysunął się Marcinkowski na czoło ówczesnej młodzieży berlińskiej. Zdaje się, że w tym charakterze przewodnika był czynnym w istniejącem wtedy w Berlinie między młodzieżą akademicką towarzystwie «Polonia.»
Młodzież ówczesna po za nauką, mającą ją przysposobić do późniejszej pracy zawodowej, oddawała się z całym zapałem pielęgnowaniu pierwiastków idealnych i rozbudzeniu dążności altruistycznych. W literaturze naszej mamy wspaniałe pomniki tych szlachetnych usiłowań, które nie pozostały bez wpływu i na późniejsze pokolenia.
Pod koniec 1823 r. wraca Marcinkowski już jako lekarz do Poznania i tutaj się osiedla. O działalności jego jako lekarza jeszcze do tej pory w Poznaniu i Poznańskiem bardzo żywa przechowała się tradycya. Wielki i mały, ubogi i bogaty z nazwiskiem Marcinkowskiego łączy jeszcze dzisiaj pojęcie nietylko dobrego i umiejętnego lekarza, ale prawdziwego opiekuna i dobrodzieja chorych.
Marcinkowski zbliżał się do chorego z miłością człowieka współczującego i przejętego niedolą bliźniego i budził niezachwianą wiarę, że wszystko do usunięcia tej niedoli gotów uczynić. Takie zupełne oddanie się bliźniemu nigdy nie pozostaje bez wzajemności; chorzy bezwzględnie ufali Marcinkowskiemu jako lekarzowi, kochali zaś jako człowieka. A Marcinkowski sam, tyle świadcząc drugim, nie miał sobie tego wcale za zasługę. Tak czynił, bo tak pojmował i odczuwał swoje powinności. W testamencie tak nam się z tego tłómaczy: «Dlaczego ten człowiek (— o sobie tu mówi —) jak zapamiętały pracował do upadłego, uparty, nie zważając na żadne udzielane mu rady? To tylko ten odgadnie i zrozumie, kto kiedykolwiek w swej duszy żywo uczuł, co to jest pełnić powinność. Tego żądła, tej niespokojności, które Pan Bóg wlał w duszę moją, (bo ja sobie nic nie dałem, wszystko, co we mnie było, jest Jego darem, przez wychowanie ludzkości na szczegółowy jej pożytek skierowanym), inaczej poskromić nie mogłem, jak ciągle zajmując się pracą. Mnie jeść i spać, choćbym był jak najbardziej zmęczony, nie prędzej smakowało, ażem całodzienną pracę ukończył. Prawda, że nieraz Bóg wiele po mnie wymagal; nigdym się na to nie oburzał, zawsze równie ochoczy byłem, gdy chodziło o to, aby drugiemu dopomódz.» W tem szczerem i prostem wyznaniu, pisanem już słabnącą ręką na krótko przed śmiercią, odsłania nam się Marcinkowski w całej swojej wielkości. Nie wiemy, co więcej podziwiać i czemu głębszą cześć oddać, czy tej niezrównanej skromności, która sobie żadnej zaslugi nie zdolna jest przyznać, czy tej płomiennej miłości bliźniego, z której, jak z niewyczerpanego źródła, płynęły wszystkie uczynki, nigdy ku własnemu, tylko zawsze ku pożytkowi innych skierowane.
Przy takiej niezmordowanej, z dnia na dzień rosnącej pracy zawodowej, której mógł podołać tylko człowiek z niezwykłym zapasem energii i miłości, zastała Marcinkowskiego wojna r. 1830.
Wojna ta była, po dłuższem zawieszeniu broni, niejako dalszym ciągiem zapasów z epoki Napoleońskiej; dla wszystkich, stojących wtedy w wirze życia politycznego i odczuwających nastrój ducha narodowego, wypadki listopadowe nie były niespodzianką, ale oczekiwanem hasłem. Ze wszystkich stron spieszyli ochotnicy. Marcinkowski był jednym z pierwszych, którzy z Poznańskiego do Warszawy podążyli.
Widzimy go więc najpierw jako prostego szeregowca w legii poznańskiej, potem jako lekarza przy komendzie głównej, wreszcie w randze lekarza dywizyjnego przy generale Chłapowskim. Całą kampanię odbywa w podwójnym charakterze; w bitwach walczy jako żołnierz, po bitwach, kiedy inni zażywają wczasu, pełni na pobojowiskach swą mozolną i wyczerpującą służbę lekarską. Po bitwie ostrołęckiej poszedł Marcinkowski razem z dywizyą gen. Chłapowskiego na Litwę, i już do końca, t. j. do przejścia granicy pruskiej i złożenia broni w okolicy Klajpedy, przy nim pozostawał.
Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.2.djvu/35
Ta strona została przepisana.