rady autor ozdobił frazeologją o «dzieciach jednego ojca», o «ludziach podobnych do nas» i t. p.
Gdy brakło innych argumentów dla wstrzymania postępu pojęć i przemiany stosunków, ostrzegano przed niebezpieczeństwem pośpiechu i radzono odroczyć i pozostawić ją do załatwienia potomności. «Rozsądny prawodawca — mówi gen. Amilkar Kosiński[1] — zwolna prostować winien pochyłe rządu ściany i zostawić raczej następnym pokoleniom usiłowań swoich użytek, niźli zatruć współczesnych niedojrzałym owocem... Prawo z r. 1807 bynajmniej nie ulepszyło losu włościan i uważać go (je) należy jako nagły wulkaniczny wybuch, który zachwyca widzów, nie dając czasu rozwadze... Okazuje się ono w doświadczeniu bardziej szkodliwem, niźli użytecznem dla włościan, zrywając bowiem związki stałe właścicieli ziemi z jej mieszkańcami, ścisnęło otwartą aż dotąd hojną (!) rękę klasy zamożnej a uboższą wystawiło na wszelkie przypadki bez ratunku i i powiększyło jej skłonność do włóczęgi i próżniactwa». Za najpewniejszy środek wzmożenia włościan uważa autor — ku wielkiemu zdumieniu czytelnika — handel. Więc radzi uregulować rzeki, poprawić drogi, popierać przemysł, ułatwić sprzedaż, ukrócić pijaństwo, zmusić żydów do pracy rolnej, słowem, zapewnić chłopom wszystko, tylko nie własność ziemi.
Radca prefektury radomskiej; K. Młodecki[2], za-