Co ciężar praw, sam barki dźwigając silnemi,
Pracą służysz królówi i ojczystej ziemi,
Liczne grono narodu, godne poważenia,
Które świat lekceważy a mędrzec ocenia,
Ludu, gardzę ja fałszem, dumie nie pochlebię
Inny klęka przed złotem, ja piszę do ciebie.[1]
Nikt w tych nieudolnych rymach nie dostrzegł głębokiej prawdy i rzewnej skargi. — Dla poważnych mężów i zręcznych poetów były one tylko śmieszne.
Gdyby nawet Towarzystwo Przyjaciół Nauk rzeczywiście chciało rozpalić swym konkursem światła, rozjaśniające sprawę włościańską wszechstronnie, nie osiągnęłoby celu wobec braku naukowych jej badaczów i stężałej w przesądach społecznych opinji ogółu szlacheckiego. Sprawa ta nie była w literaturze przedmiotem badania, ale prostego głosowania. Odcienie w sądach pojedynczych były bardzo nikłe i owijały się około kilku zasadniczych, powszechnie wyznawanych i fanatycznie bronionych dogmatów: własność jest święta, panowie ziemi są wyłącznymi i nieograniczonymi jej właścicielami, chłopi ich siłami roboczemi, płacącemi za użytkowanie z ziemi bądź pracą, bądź czynszem i pracą.
W tej mieszaninie, która tworzyła istotę szlachcica polskiego, znajdowały się pierwiastki rozmaite, niektóre bardzo cenne, zwłaszcza te, z których powstają wybuchy uczuciowe, ale nie było między nimi zdolności gospodarczej, zamiłowania do nauki, pracy, systematyczności, instynktu społecznego i państwowego,
- ↑ A. Kraushar, Towarzystwo królewskie przyjaciół nauk. Kraków 1906, IV, 13, 266. VI, 353. VII, 303.