łatwo wcisnęła się rada, że należy «stan włościan zostawić przyrodzonemu rzeczy biegowi»[1].
Oprócz kilku posłów, usiłujących wciągnąć pod obrady sprawę chłopów w dobrach prywatnych, przeważna ich większość postanowiła nie dopuścić do obrazy «świętego prawa własności» i ograniczyć reformę w możliwie najciaśniejszym zakresie do dóbr narodowych. Tu rozegrała się w sejmie szpetna tragikomedja, którą poznać warto w pojedynczych scenach i aktach. Zaczęła się ona od chwili, kiedy po wybuchu powstania wojsko rosyjskie zalało Polskę, nieprzygotowaną dostatecznie do obrony i potrzebującą wciągnięcia do wojny wszystkich warstw narodu, a zwłaszcza najliczniejszej — ludu. Pomimo oślepienia egoistycznego szlachta nie mogła nie dostrzec tej potrzeby wobec groźnego dla niej samej niebezpieczeństwa, przemyśliwała tylko nad tem, jakby je odwrócić najmniejszym kosztem własnej kieszeni i wyręczyć się cudzą — publiczną. Główna zagadka istniała w pytaniu: jak wynagrodzić chłopów za ich chętny udział w wojnie z Rosją? Najrozumniej odpowiedział w Dzienniku powszechnym i krajowym (ze stycznia 1831 r.) Szaniecki: «Potrzeba zainteresować lud rzeczą, a nie słowy; potrzeba stan, w jakim się znajduje zmienić na lepszy. Nieśmy mu zniesienie poddaństwa i pańszczyzny, wolność zarobkowania, własność gruntową bezwarunkową».
Toż samo powtórzył w Nowej Polsce (na początku lutego) M. Mochnacki, wytykając błąd Kościuszce, że rewolucji orężnej nie połączył ze spo-
- ↑ J. O. Szaniecki, Pamiętnik, wyd. M. Handelsman, Warszawa 1912, s. 35.