«potem» — powtarzali ciągle jedni rozkazującym, drudzy błagalnym tonem. Gdy to nie skutkowało, rzucano bezczelny paradoks, że prawdziwą życzliwość okazują chłopom przeciwnicy reformy, a gdy i to nie pomogło, czepiano się pojedynczych wyrazów projektu i starano się jego artykuły zredagować tak wielosłownie i wieloznacznie, ażeby przez ich szczeliny mogła się przecisnąć korzyść dworu. I komu odmawiano sprawiedliwości? «Najsilniejszej i najważniejszej podporze narodu», która «dźwiga największe ofiary», silnemu ramieniu, na którem kraj oparł wielką część swoich zamiarów[1], warstwie społecznej, której niedola stanowiła «jedyną tamę wstrzymującą zakwitnienie kraju, jedyną przyczynę, dla której nie stanął on narówni z najbardziej ucywilizowanemi krajami Europy». Przyznawszy to włościanom, wyciągnięto ze swych własnych przesłanek wniosek, że to ramię, tę podporę trzeba utrzymać w dotychczasowem osłabieniu. Gdyby przynajmniej chodziło o bezpośredni interes szlachty, o zmianę stosunków pańsko-chłopskich w dobrach prywatnych. Ale tych nie tknięto, nawet radykalni posłowie przechodzili koło nich z odkrytą głową i uklęknięciem. Właściciele folwarków nie dopuszczali stworzenia przykładu, któryby ich włościan pobudzał do niepańszczyźnianych i niepoddańczych żądań a zarazem do ciążenia ku lepszym warunkom. Śród wielu kłamstw, jakie padły w spieniony nurt obrad sejmowych, może największem, chociaż usprawiedliwionem chęcią dobrego oddziałania, było twierdzenie ministra skarbu, że «sza-
- ↑ Szaniecki, Pamiętnik, 62.