nych panów, zrywanie sejmów, ciemnota połączona z bigoterją, gotowość do otworzenia bram kraju najeźdźcom — wszystko to tworzyło zgniłą atmosferę, w której żadna podniosła myśl zaląc i rozwinąć się nie mogła.
Obfite, bezmyślne i wstrętne szpikowanie mów i pism łaciną stwarzało pozór dużego wykształcenia szlachty ówczesnej. Tymczasem pomimo znajomości i wprawy w używaniu tego języka, była ta warstwa społeczna bardzo ciemna. «Wychowanie młodzieży — powiada Kołłątaj[1] — było rzeczą najobojętniejszą dla rządu... Ponieważ u nas anarchja opanowała wszystkie rządu części, przeto facultas juridica (wydział prawny Akad. krak.) nie miała do czego stosować się przez wzgląd na potrzeby kraju... Nauka prawa zdawała się wcale niepotrzebną w tym ogólnym zamęcie». Wszystkie prawie kobiety polskie nie tylko miały brzydki charakter pisma, ale nawet nie znały ortografji. Uczono je pisać dopiero po zamążpójściu. Rzecz naturalna, że przy takiem lekceważeniu oświaty dla siebie, szlachta tem bardziej musiała ją uznawać za niepotrzebną dla poddanych.
E. Brüggen[2] przytacza następującą notatkę w dzienniku pewnego obywatela ziemskiego w r. 1774: «Oddawna zauważyliśmy w gospodarstwie rozmaite nieszczęścia; grad zbił pszenicę i groch, ogień pokazał się w kuchni, słowem, plagi boże i złe wróżby. Nie wiedzieliśmy, czemu to przypisać, gdy wreszcie z pomocą bożą ujawniła się zgroza grzechu sodom-