skiego». Ów zaś grzech sodomski polegał na tem, że wychowanica pani, szlachcianka, zawiązała stosunek miłosny z poddanym. Z wyroku kapłana ona otrzymała od pani 40 prętów, on zaś 5 dni w dybach i co piątek 100 pletni. Przytem odprawiono mszę za zbawienie duszy sprawców nieszczęścia.
Pobożność szlachty polskiej tego wieku była przeważnie obrządkową, zewnętrzną. Jej usta mechanicznie wyrzucały przy lada sposobności wytartą frazeologję dewocyjną, która nie korzeniła się głęboko ani w rozumie, ani nawet w uczuciu. Gdy Massalski żenił się z Radziwiłłówną, biskup, chcąc przed ślubem zrewidować wiedzą religijną krewniaka, zapytał go: «A kto świat stworzył? — «Pan Jezus» — odrzekł bez namysłu nowożeniec[1]. Bardzo powierzchowna, chociaż bardzo manifestacyjna religijność szlachty polskiej najlepiej się ujawnia w tych wypadkach, w których ściera się z interesem możnowładczym. Długo i zawzięcie opierano się dopuszczeniu innowierców do senatu i wogóle równouprawnienia ich z katolikami, ale Mikołaj Pac — jak świadczy Niesiecki — zajmował biskupstwo kijowskie, chociaż był nietylko człowiekiem świeckim, ale kalwinem.
«Polskę uważać można — mówi Kołłątaj[2] — odziedziczoną przez kilkadziesiąt możnych familij, które pańskiemi nazywali, a resztę szlachty jako pospólstwo ludzi wolnych, którymi wysługiwała się oligarchja w czasie anarchji». Na wielkiem morzu nędzy ludu wiejskiego i fosforyzującego złudnemi pozorami