zastąpi wiedzy, że z głowy najlepiej urodzonego Jowisza Minerwa nie wyskoczy. Ciągnęła się więc z ojców na synów agronomja albo bardzo pierwotna, albo bardzo partacka z zupełną nieznajomością doskonalszych sposobów produkcji i z ogromnem marnotrawstwem sił roboczych. Praca pańszczyźniana jako przymus i wyzysk była z natury swojej lichą, bo poddany używał wszelkich wybiegów, ażeby ją ilościowo zmniejszyć, jakościowo pogorszyć; ale stawała się jeszcze lichszą dzięki nieznajomości i niedbalstwu jej użytkowników i tępemu brutalstwu jej bezpośrednich dozorców. Rolnictwo, jak każdy przemysł, wymaga gruntownej wiedzy, długiego doświadczenia i sprawnej organizacji: na to szlachta polska zdobyć się nie mogła. Sama nie pracując, nie umiała cudzej pracy nietylko ocenić, ale nawet wyzyskać. Właśnie dlatego tak niepomiernie podwyższała pańszczyznę, przypisując słabą wydajność przymusowych robót nie złemu ich zużytkowaniu, ale za małemu zaciągowi.
Bystry obserwator francuski Rieule[1] taki wydał sąd w tym przedmiocie: «Sztuka uprawy ziemi jest jeszcze w Polsce ograniczona do tradycji, grubych praktyk i licznych przesądów. Obszar Polski ma się do obszaru Anglji jak 4 do 1, a ludność Anglji do ludności Polski jak 8 do 4, obie żywią swych mieszkańców, obie mają wywóz równy. Gdyby powiększyć zaludnienie Polski do czwartej części tego, jakie ona powinna mieć i mogłaby wyżywić, wybuchłby w niej głód, tem straszniejszy, że ona nie
- ↑ Memoire de l’agriculture en général el de l’agrie, de Pologne en particulier. Berlin, 15—129, 46.