projekty zabezpieczenia lub usamowolnienia włościan; ale te pomysły, spełniwszy swe tajemne zadanie środka pobudzającego, niknęły i nie przychodziły nawet pod obrady. Usuwała je albo strona spekulująca, albo opozycja. Powtórzyło się to w delegacji sejmowej 1775 r., gdzie odrzuciwszy wszelkie wnioski zmian w położeniu chłopów, odmówiono im nawet taniej soli, którą po 6 centnarów bez opłaty przyznano szlachcie. «Wypadek ostateczny obrad — mówi Korzon — jest dowodem widocznym, że delegacja sejmu rozbiorowego, a niewątpliwie też i cała masa szlachty nie pojmowała potrzeby reformowania stosunków poddańczych, nawet słyszeć o tem nie chciała»[1]. Gdy na jednej z sesji 1775 r. J. U. Niemcewicz przemawiał za chłopami, Walewski, wojewoda sieradzki, krzyknął: «Ty wyrodku, i ty sam dawny szlachcic za chłopami odzywać się poważasz?» To mu jednak nie przeszkadzało zaprosić nazajutrz «wyrodka» do siebie na obiad. Bo wszystkie te wybuchy, zarówno przyjazne, jak nieprzyjazne dla ludu, nie płynęły z przemyślenia sprawy, lecz przeważnie z nagłych odruchów krewkiego temperamentu i pobudek zewnętrznych[2].
Wierzchnia i zwierzchnia warstwa szlachty polskiej składała się z trzech głównych żywiołów: z konserwatystów zakamieniałych w swym oporze przeciwko wszelkiemu postępowi, z lękliwych reformato-