szałas. Oczom moim przedstawił się straszny widok:
Poza obrębem ogniska leżała zemdlona panna Balston. Przy niej stał Misah i gorączkowo na bijał fuzyę.
Ujrzawszy nas, zawołał:
— Okrążcie tę gęstwinę! Tam jest tygrys!
Zaledwie wyrzekł te wyrazy, z krzaków wysunął się olbrzymi ty grys i, przysiadłszy na przednie łapy, gotował się do skoku.
Balston, przerażony niebezpie czeństwem, grożącem jego córce, stracił przytomność umysłu; ja zaś z Floryanem wystrzeliśmy prawie jednocześnie. Strzały były celne, tak że tygrys, ugodzony śmiertelnie, padł na ziemię. Misah dobił go sztyletem, my zaś pośpieszyliśmy na pomoc pannie Balston i zanieśliśmy ją do szałasu.
Dzięki środkom trzeźwiącym które Floryan przyniósł ze swej apteczki, chora odzyskała przytomność, lecz była jeszcze w gorączce, bo, nie odpowiadając na nasze zapytania, wołała:
— Robert tam! Zabiją go, zabiją!
Wreszcie usnęła. Wówczas Mi sah opowiedział nam szczegóły tego strasznego wypadku.
— Nie mogąc usnąć — rzekł — zluzowałem jednego z mych bra ci i trzymałem straż nad waszem bezpieczeństwem.
Zaczęło świtać. Naraz ujrzałem, że z szałasu wybiegła panienka. Mówiąc coś do siebie, wskazywała ręką w kierunku la su. Pobiegłem za nią. Wtem usłyszałem za sobą jakiś szelest. Obejrzałem się: w krzakach stał ów okrutny drapieżnik. Panienka, ujrzawszy go, krzyknęła i upadła na ziemię. Zmierzyłem do niego, lecz, niestety, chybiłem. Gdyby nie wasza pomoc — padlibyśmy ofiarą jego strasznych pa zurów.
— Przyjmij to odemnie — rzekł lord, wręczając mu sakiewkę ze złotem; zwróciwszy się zaś do nas, ścisnął nasze dłonie i dodał:
— Wybaczcie mi, że dopiero teraz wam dziękuję za uratowanie życia mojej Nelly. Mając takich przyjaciół, nie wątpię w po myślny skutek naszej wyprawy.
Po paru dniach stan zdrowia panny Balston o tyle się polepszył, że mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Posuwaliśmy się jednak powo li, bo szliśmy wąską ścieżyną po zboczach gór.
Misah często nas wyprzedzał i zagłębiał się w boczne parowy, lecz mimo usilnych poszukiwań, nie mógł trafić na ślad Myrraya.
Zaczęliśmy wątpić, czy się nam uda pochwycić go. Dookoła otaczały nas ciągle dzikie pustkowia. Jak okiem sięgnąć — żadnej lepianki, chaty; żadnego śla du człowieka
Nareszcie wydostaliśmy się na szczyty.