Floryan wyjął z torby lunetę i zaczął się rozglądać po okolicy. Wtem ujrzał, że nad jednym ze szczytów wznosi się lekka smuga dymu.
Misah, wysłany na zwiady, powrócił i zawołał radośnie:
— Mamy go! Już nam teraz nie ujdzie! Trzeba się tylko ostrożnie wziąć do rzeczy. Zauwa żyłem, że przed wejściem do gro ty, w której się ukrył Myrray, zostało na straży tylko dwóch uzbrojonych hindusów; reszta je go oddziału udała się przed półgodziną na południe. Widocznie Myrray nie spodziewa się odwie dzin, skoro jest tak bezpieczny. Wyobrażam sobie, jak się ucieszy z miłej niespodzianki!
Nie tracąc ani chwili czasu, opatrzyliśmy broń i na czele oddziału zaczęliśmy się zbliżać do kryjówki wroga. Zachowując wszelką ostrożność, podkradaliśmy się z tyłu do stojących na straży hindusów i zanim się mogli opamiętać, rzuciliśmy się na nich i skrępowali powrozami.
Wstęp do groty był wolny!
Z rewolwerami w rękach wtar gnęliśmy śmiało do ciemnego wnętrza, pewni, że się tu spotka my oko w oko z Myrrayem. Ale w grocie nie było nikogo! Oglądając ją przy świetle zapalonych latarń, ujrzeliśmy w jednej ze ścian groty nieduży otwór, prowadzący do ciemnego korytarza, znajdującego się o kilkadziesiąt stóp niżej.
Nieszczęśni hindusi, którym Misah mimo zakazu Balstona przypiekł stopy, zeznali, że nalewo od wejścia do groty, pod wielkim głazem leżą ukryte sznurowe drabiny.
Zostawiwszy ludzi na straży przed wejściem do groty, zaczęliśmy się spuszczać po drabinie do wnętrza korytarza.
Panna Balston nie dała się przekonać, że pod opieką żołnierzy będzie bezpieczniejszą i zeszła wraz z nami do wnętrza. Z bronią w rękach, poprzedzani przez Misaha, który oświecał drogę dużą latarnią, zaczęliśmy się posuwać naprzód wolno i ostrożnie.
Wtem z głębi korytarza zabły sło złowrogie światełko... Rozległ się wystrzał, Misah krzyknął, zachwiał się i padł na ziemię.
— Za mną! — krzyknął Floryan. — Maciejku, świeć mi!
Podniosłem latarnię, która wypadła z rąk Misaha, i pośpieszy łem za Floryanem.
Za załomem skały kryła się jakaś ciemna postać i mierzyła do nas.
Floryan rzucił się na przeciwnika i zanim ten miał czas wystrzelić, mocnem uderzeniem kolby karabina powalił go na ziemię.
Strona:Aleksander Arct - Ciekawa powieść.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
Al. Ar.
CIEKAWA POWIEŚC.
(Ciąg dalszy)