Po chwili nadbiegł lord Balston. Przy pomocy sznurów uda ło się nam związać szamoczącego się przeciwnika i obezwładnić go.
Gdy zbliżyłem latarnię do twa rzy leżącego, Floryan, przyjrzawszy się mu, zawołał:
— To Myrray!
— Nie omyliłeś się — rzekł hardo. — To ja we własnej osobie.
— Coś uczynił z Robertem? — zawołał Balston. — Gdzie on? Mów!
Myrray milczał.
— Zaraz cię zmuszę do mówie nia — krzyknął Floryan i przyło żył mu do skroni lufę rewolweru.
Na tę chwilę przyczołgał się Misah. Jak się okazało, był tylko lekko ranny w lewą nogę.
— Niech go pan nie zabija! — wołał. — Na to jeszcze będzie czas. Zmuszę go do mówienia w inny sposób: przypalę mu stopy!
Słysząc to, Myrray zaczął się szamotać i coś mruczeć.
— Proszę mi dać lampę! — rzekł Misah i zbliżył się do leżą cego. W oczach Marraya zabłysło przerażenie.
— Jestem w waszej mocy — zasyczał przez zęby — więc, zmu szony, powiem wam, gdzie jest Robert Mouly, lecz stawię jeden warunek.
— Zgadzamy się na niego! — zawołała panna Balston. — Tylko mów prawdę!
— Bobert Mouly — rzekł Myrray — wdarł się w moje grunty i zabrał mi bogactwa, nad poszuki waniem których strawiłem dwadzieścia lat życia. Dowiedziawszy się, że znalazł kilka dużych dyamentów, zażądałem, żeby mi oddał połowę. Gdy się sprzeciwił broniąc swych praw, napadłem na jego oddział, wybiłem do szczętu, Roberta zaś uwięziłem. Mogłem go zabić, lecz..
— Lecz nie uczyniłeś tego — przerwał mu Floryan — bo nie wiesz, gdzie on ukrył swą zdobycz!
— Zgadłeś pan — odparł Myrray ze strasznym uśmiechem. — Robert nie chce mi wskazać miej sca, gdzie ukrył swe skarby, ja zaś — nie pozwalam mu z nich korzystać.
— Nędzniku! — zawołał lord i rzucił się na Myrraya.
— Ojcze! — powstrzymała go panna Balston. — W imię Roberta, błagam, cię, zgódź się na tę niecną propozycyę.
Do Myrraya zaś rzekła:
— Otrzymasz, co chcesz! Wskaż drogę!
— Rozwiążcie mi sznury na nogach, to wam wskażę — odrzekł ponuro.
Gdy to uczyniliśmy, powstał i poprzedzany przez lorda i Florya na, doprowadził nas do żelaznych drzwi, zamykających korytarz.
— Uderzcie w nie trzy razy! — rzekł.
— Baczność! — zawołał lord
Strona:Aleksander Arct - Ciekawa powieść.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.