Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

— O siódmej zrana. W pół godziny po naszym wyjeździe opuśćcie kryjówkę i — śmiało na wroga!...

∗                              ∗

Nazajutrz, zaledwie wydzwoniła siódma godzina, na wysokiej wieży zamku zabrzęczały łańcuchy i otwarła się olbrzymia brama.
Przez nią przejechał poczet jeźdźców konnych, którzy, zjechawszy wolno ze wzgórza, ruszyli w kierunku lasu i zagłębili się w bocznym parowie.
Wówczas Arnold i jego towarzysze, ukrywszy łuki i dzidy pod sukmanami, wypadli z gęstego lasku i ruszyli śmiało do zamku.
Kiedy się zbliżyli do zamkowej bramy, z bąszty dał się słyszeć gruby, donośny głos strażnika:
— Kto wy i po co przybywacie?
— Jesteśmy obywatele z Uri[1]. Niesiemy księciu podatki.
— Zaczekajcie, dam znać odźwiernemu.
Rozległ się dźwięk rogu. Na to hasło w bramie otwarło się małe okienko, a w nim ukazała się głowa odżwiernego.
Ujrzawszy przybywających, odźwierny uśmiechnął się tajemniczo i rzekł:
— Przybywacie w sam czas! Leuthold już wyjechał. Na zamku niema nikogo. Zaraz wam otworzę.
Po chwili zasuwa zazgrzytała, łańcuchy zabrzęczały, dwa skrzydła bramy rozwarły się szeroko.

Kiedy spiskowcy weszli na podwórze, we

  1. Kanton czyli okręg.