Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
—   10   —

drzwiach zamku ukazał się szambelan w otoczeniu kilku pachołków. Na zapytanie Arnolda, czy można się widzieć z księciem, szambelan skinął głową i wskazawszy na wschody, wiodące na pierwsze piętro, rzekł półgłosem:
— Idźcie śmiało! Droga wolna!
Podnieceni powodzeniem Arnold i jego towarzysze szybko przebiegli wschody i weszli do dużej, wysokiej komnaty.
Oparty plecami o fotel, stał tam książę przybrany w lekkie, myśliwskie szaty. Dzierżąc w ręce obnażony miecz, przyjął obronną pozycję i drwiącym uśmiechem przywitał przybyłych.
— Naprzód! — krzyknął Arnold i rzucił się na księcia.
Jeden z towarzyszów, stary Klaus, zamierzywszy się toporem, byłby napewno rozpłatał księciu głowę, gdyby ten zręcznym ruchem miecza nie odbił cięcia.
W tej chwili rozwarły się boczne podwoje i do komnaty wbiegł zastęp zbrojnych rycerzy. Dowodził niemi Leuthold.
— Zdrada! Brońmy się, bracia! Zgiń nędzny zdrajco! — krzyknął Arnold i rzucił się na Leutholda.
Lecz w tejże chwili dwuch żołdaków pochwyciło go z tyłu i powaliło na ziemię.
Inni uczynili to samo z resztą towarzyszów Arnolda.
— Cha, cha, cha! — śmiał się Gessler. — Chcieliście mię zgładzić, a tymczasem leżycie u moich nóg!
Związać ich i do lochów! Tego zaś — wskazał na Arnolda — wrzucić do najgłębszej nory, do tej — gdzie niedawno jeszcze jęczał jego ojciec!
— Stanie się według rozkazu waszej książęcej mości — rzekł Leuthold. Brać ich! — rozkazał żołnierzom.