oto strzelec nie chciał uczcić ukłonem twego kapelusza.
— Jak się nazywasz? — zwrócił się Gessler do Tella.
— Jestem Wilhelm Tell.
— Tell? A to dobrze — zawołał Gessler —. Cieszę się, że spotykam zbawcę «uciśnionych», których podczas burzy przewiozłeś przez jezioro. Lubię śmiałych ludzi! Dowiedziałem się również, że jesteś niezrównanym strzelcem i że twoja strzała nigdy nie chybia.
— Tak, książę! — zawołał Walter — mój ojciec na odległość stu kroków zbija jabłko z jabłoni.
— Czy to twój syn, Tellu? — spytał Gessler z dziwnym uśmiechem.
— Tak, książę.
— Czy masz więcej dzieci?
— Mam dwuch chłopców.
— Którego z nich więcej kochasz?
— Obydwuch kocham jednakowo.
— Pięknie. Ja zaś dzieci nie mam, a jabłka bardzo lubię i zawsze je noszę w kieszeni.
Po tych słowach sięgnął po jabłko i dodał:
— Jeśli na sto kroków potrafisz zbić jabłko z drzewa, tym łatwiej je strącisz z głowy swego syna. Celuj jednak dobrze, bo jeśli nie trafisz, każę ci zerwać z karku głowę.
— Ja miałbym mierzyć w swego syna? – zawołał Tell. — Nigdy! Wolę śmierć!
— Rozkazu swego nie zmienię — odparł książę drżącym z gniewu głosem. — Musisz to uczynić, lub zginiesz wraz z synem!
— Rozstąpić się! — krzyknął na mieszczan. — Pachołcy, zróbcie przejście! Postawić chłopca pod murem i zawiązać mu oczy!
— Nie potrzeba wiązać mi oczu — zawołał Walter. — Ja się nie boję strzały z ręki ojca.
Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —