Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

— Jesteście bardzo poczciwi! — rzekł Tell. — Dziękuję za wasze szczere chęci, cieszę się jednak, że dzięki szczęśliwemu przypadkowi obeszło się w tym razie bez przelewu krwi.
— Oto i teść wasz przybywa! — zawołał Konrad.
— Żyjesz, drogi zięciu! — zawołał Fürst, chwytając Tella w objęcia. — Opowiedz nam, w jaki sposób udało ci się ujść ze szponów Gesslera.
— Dopomogła mi burza — odparł Tell. — Okuty w kajdany i rzucony na dno łodzi leżażałem nieruchomy, a rozpacz zalewała mi duszę, Wpatrując się w zachmurzone niebo myślałem ciągle o mej biednej żonie i drogich dziatkach. Naraz, gdyśmy przepływali koło występu skały Axen, ze szczytów Gotardu[1] zleciała na jezioro straszna burza. Zaczął wyć wicher, huk piorunów nie ustawał, ulewa się wzmagała. Wiosłującym pachołkom mdlały ręce od szalonej walki z rozhukanemi falami, sternik nie mógł opanować steru... Widząc to Rudolf der Harras, zaufany księcia, zwrócił się do Gesslera i rzekł:

— Panie, życie nasze jest w wielkim niebezpieczeństwie. Sternik nie obeznany z jeziorem, łatwo może wpędzić łódź na podwodne skały. Wobec grozy śmierci radzę rozkuć Tella. Silny to chłop i bardzo śmiały. Uratował Arnolda od śmierci, niech i nas ratuje. Gessler, drżąc o swe życie, zgodził się na propozycję Rudolfa. Rozkuty z kajdan, stanąłem przy sterze i dając odpowiednie rozkazy wioślarzom, naległem silnie na ster i zacząłem kierować łódź do brzegu. Na ławie przy sterze leżał mój łuk. Spojrzawszy na niego uśmiechnąłem się z radości i gdy łódź już dobijała do brzegu, chwyciłem

  1. Łańcuch gór.