w Warszawie nie zechce przyjść, gdy dowie się, że chory jest bratem mordercy, którego w nocy aresztowano. Wtedy może Józuś umrze bez pomocy...
Wandę wpuszczono do przedpokoju. Pokojówka oświadczyła, że doktór się ubiera, ale jeśli wypadek rzeczywiście nagły, to w niespełna godzinę będzie u chorego. Wanda z trwogą powiedziała pokojówce nazwisko i adres. Gdy ta zapisywała, Wanda niespokojnie patrzyła na nią, czy nie przerwie ona pisania i brutalnie nie powie:
— Doktór do rodziny mordercy nie pojedzie!
Ale pokojówka pisała spokojnie. Wanda odetchnęła.
Gdy znalazła się zpowrotem na ulicy, doznała ulgi. Jakby jakiś olbrzymi ciężar spadł jej z serca, jakby dokonała czegoś niezwykle trudnego, i myśli jej jakoś składniej zaczęły się wiązać ze sobą, — ognisko ich przenosiło się teraz zwolna z Józefa na Wika.
Wanda wierzyła święcie w to, że Wik nie mógł dokonać morderstwa. Znała zbyt dobrze wrodzoną łagodność i dobre serce brata.
Wika wplątali z pewnością w jakąś sieć intryg — myślała Wanda. Pocoby on mordował tego bankiera? A może i ten bankier chciał zrobić to samo, o czem mówił Józef, i może...
Ale odrzucała tę myśl.
Nie, to niemożliwe, — kombinowała naiwnie dalej — Wik byłby z pewnością się z nim porozumiał, i razem byliby to zrobili. Wik byłby mu nawet z pewnością dopomógł do tego. Przecież nigdy nie był on o nic zazdrosny. Nie, to wykluczone, by Wik dla jakiejś sprawy biurowej kogoś zamordował.
Jedynie prawdopodobne wydawało się Wandzie, że Wika niecnie posądzono, może nawet wzięto za kogoś podobnego. Przekonanie o niewinności
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/101
Ta strona została przepisana.