brata stało się dla Wandy wkrótce takim pewnikiem, iż przypuszczała, że Wik za godzinę lub dwie będzie zpowrotem w domu i sam osobiście wszystko jej wytłumaczy. Oczywiście, że Józef, gdy tylko usłyszy o powrocie brata, natychmiast wyzdrowieje, i w domu znów zapanuje spokój. Ta myśl tyle radości wlała w duszę Wandy, że bezwiednie uśmiechnęła się. W bramie domu jednak wesoły nastrój ją opuścił. Widok dozorcy domu przypomniał jej wczorajszą tragedję. Prędko biegła po schodach, bojąc się, by ktoś z lokatorów jej nie spotkał, z pewnością spostrzegłaby na jego ustach drwiący uśmiech. Czuła się szczęśliwa, gdy wreszcie dobiegła do drzwi swego mieszkania i nacisnęła guzik dzwonka.
Przy łóżku Józefa czuwała służąca. Chory leżał nawznak i oddychał ciężko. Po ruchu klatki piersiowej widać było, jak trudno powietrze przedostaje się do jego płuc. Niezdrowe rumieńce nie znikły z twarzy. Od czasu do czasu Józef otwierał powieki i nieprzytomnemi oczyma badał sufit, jakby widział na nim coś takiego, co głęboko pochłaniało jego uwagę. Nocna maligna i zrywanie się z łóżka widocznie zmęczyły go. Leżał teraz bez ruchu, a tylko od czasu do czasu przyciskał silnie rękoma głowę. Gdy Wanda weszła do pokoju Józefa, zaczął coś szeptać, siostra szybko nachyliła się nad nim. Z cichego, niewyraźnego szeptu zdołała zrozumieć tylko dwa słowa: Wik i boli...
Długo nie mogła Wanda doczekać się lekarza. Siedziała cichutko u nóg chorego i wpatrywała się w tarczę ściennego zegara. Wskazówki posuwały się tak wolno, iż Wandzie zdawało się, że wieczność cała upłynęła od tej chwili, gdy była w mieszkaniu lekarza.
Około godziny dziesiątej przybył lekarz do cho-
Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/102
Ta strona została przepisana.