Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/106

Ta strona została przepisana.

potrwa z pewnością jeszcze kilka tygodni, ale Wanda może, — jeśli tylko pragnie, — odwiedzać brata każdego dnia o oznaczonej godzinie. Sędzia Lubieński był nawet na tyle uprzejmy, że wystawił Wandzie stałą przepustkę do więzienia.
Po wyjściu z biura sędziego Kuzera zauważył:
— Ten Lubieński to doprawdy miły człowiek. Poważny, spokojny i bardzo uprzejmy. Widać, że sprawy brata pani nie bagatelizuje, lecz stara się całkowicie wyjaśnić. Do tego człowieka mam zaufanie.
Wanda z zapałem potakiwała słowom przyjaciela.
Gdy znaleźli się przed bramą więzienną, dr. Kuzera oświadczył Wandzie, że poczeka na nią na ulicy w dorożce, i surowo nakazał jej, by bratu nic nie mówiła o chorobie Józefa. Wiadomość o chorobie może odebrać Wikowi siły i równowagę, które tak mu są potrzebne w tak ciężkiej dla niego chwili.
Odwiedziny Wandy u Wika nie trwały długo. Zarząd w więzieniu zgodził się tylko na dziesięciominutową rozmowę.
Wik wyglądał strasznie. Gęsta, szczecinowata broda nadawała jego twarzy wyraz zaniedbania i brudu. Twarz skurczyła się jakoś i zmalała, kości policzkowe silnie się uwydatniały, rzucając czarny cień na policzki. Koło ust Wika utworzyły się dwie głębokie fałdy. W oczach jednak więźnia tliła się energja i jakiś niezłomny upór.
Widząc tak zmienionego brata, Wanda nie mogła powstrzymać łez. Wik długo gładził jej włosy, pocieszał ją, że sytuacja jego w więzieniu nie jest tak rozpaczliwa, że wkrótce wyjdzie na wolność. Wreszcie prosił Wandę, by wpłynęła na Jó-