Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/110

Ta strona została przepisana.

okład z lodu na głowie brata trzeba zmienić, a przecież nie miała siły, by podnieść się z krzesła. Czuła, że nogi jej są tak bezwładne, jakby wyciosane z ciężkiego drzewa, i że bezwładność ta powoli przechodzi z nóg na jej ręce i na nią całą. Jeszcze raz spróbowała wstać, — nie mogła...
Jak długo odrętwienie trwało, z tego Wanda nie zdawała sobie sprawy. Zbudził ją ostry glos dzwonka. Ociężale powlokła się do przedpokoju. Nie zastanawiając się nawet nad tem, kto o tak późnej porze przybywa, Wanda otworzyła drzwi. Do przedpokoju weszła cicho jakaś wysoka, zgrabna kobieta z twarzą, osłoniętą gęstą, czarną woalka Nieznajoma cichym i jakby nieśmiałym głosem spytała:
— Czy mogłabym pomówić z bratem pana Wiktora Skarskiego?
— Józef jest ciężko chory — odpowiedziała zaambarasowana Wanda.
— Chory... — powtórzyła jak echo nieznajoma i już zmierzała z powrotem ku drzwiom, gdy nagle zatrzymała się przy wyjściu:
— A może pani jest siostrą pana Wika?
— Tak.
Nieznajoma chwyciła ją za rękę. Wanda przeraziła się ogromnie, starała się wysunąć rękę z uścisku nieznajomej, ta jednak coraz silniej przytrzymywała rękę i prosiła:
— Ja z panią koniecznie muszę kilka słów pomówić, — niech pani nie odmówi tej laski, koniecznie, koniecznie... Tylko dwa słowa.
Wanda nie mogła zorjentować się, czego nieznajoma chce od niej. Poprosiła ją jednak do pokoju Wika.