Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/112

Ta strona została przepisana.

rzekomo mordercą jej męża. Pani sądzi, że może przyszłam się zemścić, że może przyszłam poto, by nacieszyć się waszym smutkiem i waszą tragedja? Nie, nie to jest celem mojej wizyty. Przyszłam tu, by u was szukać choć trochę pociechy, choć odrobiny światła w tej strasznej ciemnicy, jaka od tylu dni mnie otacza. Was dotknęło jedno nieszczęście, — mnie dwa: tragiczna śmierć męża i straszna wiadomość o aresztowaniu pana Wiktora, którego ja...
Pani Hala nie dokończyła, bo znów silny szloch zaczął nią wstrząsać. Wanda patrzyła bezradnie, — jeszcze nie rozumiała, czego pani Mertinger od niej chce.
Pani Halina wreszcie uspokoiła się nieco i dalej zaczęła mówić:
— Ja wiem doskonale, że pan Wiktor nie splamił się krwią mego męża. Mogę przysiąc, — jeśliby ktoś ode mnie tego wymagał, — że Wik jest niewinny, choć żadnych na to dowodów nie posiadam. Intuicja kobieca ciągle mi mówi: to nie on, to nie on. W dzień pogrzebu męża we śnie widziałam mordercę Karola... Widziałam wtedy jego twarz tak wyraźnie, jakbym widziała ją na jawie. Ta twarz była straszna, jakaś zielono żółta, jak jesienny zgniły liść, w oczach mordercy tliła się nienawiść, jego twarz wykrzywiał ohydny grymas. Widziałam wyraźnie, jak chwycił jedną ręką Karola za gardło, a w drugiej błysnęła klinga noża. Ten sen był straszny, zbudziłam się, oblana zimnym potem. Od tego czasu na sekundę powiek zamknąć nie mogę, ta twarz prześladuje mnie ciągle, przed nią aż tu uciekłam.
Z oczu pani Hali przezierał rzeczywiście strach. Nieruchomo wpiła wzrok w ciemny kąt pokoju,