Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/114

Ta strona została przepisana.

i niszczy. Oby los był dla pani łaskawszy, oby pani ten niszczycielski mikrob nigdy nie dotknął.
Po śmierci męża nikt u mnie nie był, nawet te przyjaciółki, które nie tak dawno jeszcze co minutę zapewniały mnie o swojem przywiązaniu, nie raczyły się spytać, czy żyję. Chodzę sama po olbrzymiem mieszkaniu, a przede mną ciągle chodzi i snuje się ta straszna wizja mordercy. Boję się, że wkrótce mózg mój odmówi posłuszeństwa, że zacznie się obłęd. Mąż zostawił mi dużą fortunę, chciałabym wyjechać, ale nie mogę, coś mnie tu trzyma, coś mi mówi, że nie wolno mi wyjechać, dopóki pan Wiktor jest w więzieniu, i że ja mu w czemś będę pomocna. Niech pani spełni moją prośbę, niech mi pani pozwoli przychodzić do was. Ja się pani z pewnością do czegoś przydam. Niech się pani zgodzi, abym zastąpiła panią przy łóżku chorego, — ja jestem bardzo cierpliwa i nie męczę się prędko. Ja dużo mogę pomóc. Niech pani nie odmawia mej prośbie. Ja się boję wracać tam, do tych pokoi i do tych strasznych myśli.
W oczach pani Hali była taka silna obawa, by jej prośbie nie odmówiono, że Wandę ogarnęła jakaś wielka litość nad tą nieszczęśliwą kobietą. Cicho przysunęła się Wanda do pani Hali i delikatnie objęła ją ramieniem. Pani Hala skłoniła głowę na ramię dziewczyny, i płacz, ten najlepszy ukoiciel bólów ludzkich, wydobył się z jej piersi.
— Tak dawno nie zaznałam dobroci ludzkiej — skarżyła się pani Halina wśród łez, i zanim Wanda spostrzegła się, chwyciła jej rękę i przycisnęła do ust. Kilka gorących łez upadło na rękę Wandy.
Nagle rozległ się trzykrotnie pociśnięty dzwonek. Pani Hala drgnęła nerwowo.
— Kto to?