Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/117

Ta strona została przepisana.

dokładnie sędziego śledczego, mówiła, że raczej przypomina jej dobrego i mądrego lekarza, niż surowego sędziego, opowiedziała o niektórych szczegółach śledztwa. Józef słuchał z niezwykłą uwagą, czasem marszczył brwi, co znaczyło, że myśli jego nie mogą nadążyć za słowami Wandy. Wtedy musiała powtarzać po raz drugi całe zdanie, wolniej i wyraźniej je wymawiać. Józef żądał, by Wanda teraz codziennie odwiedzała Wika w więzieniu. Raz prosił ją nawet, by podała mu ćwiartkę papieru i ołówek, chciał kilka słów do brata napisać. Wanda spełniła prośbę, ale ołówek wypadł ze słabych jeszcze palców chorego.
Gdy Wanda wychodziła z domu, zastępowała ja przy łóżku chorego pani Hala i czytała Józefowi na głos gazety tak długo, aż Wanda nie wróciła, lub Józef nie zasnął. Józef dziękował uśmiechem, a czasem tylko oczyma. Chory przyzwyczaił się do osoby pani Hali, czasami nawet, gdy długo do jego pokoju nie przychodziła, pytał:
— A gdzie pani Hala?
Wanda cieszyła się z tego przywiązania brata do swej przyjaciółki. Początkowo, spełniając prośbę pani Hali, nie wyjawiała Józefowi jej nazwiska i przedstawiła ją jako pielęgniarkę. Później w miarę rekonwalescencji prawdę coraz trudniej było ukryć przed Józefem, i Wanda z wielką trwogą w sercu wymieniła prawdziwe nazwisko rzekomej pielęgniarki, opowiedziała szczegóły pierwszej wizyty pani Mertinger w ich domu.
Józef słuchał uważnie i ani słowem nie odpowiedział.
Wanda serdecznie pokochała panią Halę. Miała w niej przedewszystkiem wyręczycielkę, potem nie czuła się tak osamotniona i zdana na własne siły