Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/118

Ta strona została przepisana.

i na własne myśli, gdy stan zdrowia Józefa był prawie beznadziejny i każda minuta mogła stać się tragiczną niespodzianką. Wprawdzie dr. Kuzera przychodził kilka razy dziennie, ale odwiedziny jego trwały zaledwie kilka minut, poczem musiał biec do innych pacjentów. Pani Hala zaś spędzała całe prawie dni w domu Skarskich, przychodziła wcześnie rano, a wychodziła przed zamknięciem bramy domu. W niej znalazła Wanda i powierniczkę, i przyjaciółkę. Teraz Wanda nie wyobrażała sobie nawet, coby było, gdyby jednego dnia pani Hala powiedziała jej, że wyjeżdża lub że jutro nie przyjdzie.
Przed Józefem Wanda zataiła tylko jedno, nie przyznała się, że ilekroć idzie do więzienia do Wika, pani Hala prosi ja, by bratu doręczyła małą kartkę. Pierwsza taka kartka była małym skrawkiem bibułki, gęsto zapisanej, rozmiar następnych zaś coraz bardziej się zwiększał, aż bibułki te doszły do objętości długich listów. Wanda cały zasób swego sprytu musiała zużyć, by niepostrzeżenie w czasie rozmowy wetknąć Wikowi w kieszeń lub w rękę kartkę, którejby żaden z dozorców więziennych nie zauważył. Ile razy zwitek papieru znalazł się w dłoni lub kieszeni brata, — Wanda widziała w jego oczach wyraz wielkiej radości. Kobieca intuicja mówiła jej, że te kartki niosą nieszczęśliwemu Wikowi jakąś ulgę, wlewając w niego energję i chęć do życia. Raz Wik wsunął Wandzie w rękę odpowiedź. Gdy wyszła na ulice, wyjęła kartkę z kieszeni i bacznie się jej przypatrzyła. Była to ćwiartka papieru, starannie złożona w ośmioro, a na czystej stronie wypisany krótki adres: dla pani Hali. Ciekawość paliła ją, co Wik pisze, i już, już chciała kartkę rozwinąć i przeczytać, gdy w ostatniej chwili przemogła się, wsunęła kartkę zpowrotem do kieszeni płaszczyka. Adresatkę kartka