Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/125

Ta strona została przepisana.

tu, czem jest dla mnie ta wiadomość. Firma, w której pracuję, ułatwiła mi zdobycie krótkoterminowego, ale na ciężkich warunkach kredytu. Zaciągnąłem dług wekslowy, który w przeciągu trzech tygodni miałem spłacić. Wikowi na czas wręczyłem pieniądze z tą tylko uwagą, że w przyszłości każdy dług zapłacę, ale nie karciany. Wik płakał, przepraszał. Widząc skruchę, prosiłem go jedynie o to, by pohamował swoją lekkomyślność i to nietylko ze względu na mnie lecz i na Wandę, która już wychodzi z dziecinnych lat, a o jej przyszłości choć trochę myśleć należy.
Skrucha i łzy upewniły mnie o tem, że Wik ograniczy się w wydatkach, — ale pozostał dług, duży dług, na którego pokrycie miałem tylko dziesięć palców u rąk... Sytuacja moja była nie do pozazdroszczenia. Musiałem szybko coś obmyśleć, bo czas prędko upływał, — za trzy tygodnie mógł nastąpić protest weksla, a z tem złączona była moja kompromitacja wobec firmy, która uważała mnie zawsze za uczciwego człowieka. Ta myśl odbierała mi spokój, odbierała mi sen.
Na blade czoło Skarskiego wystąpił kroplisty pot, oddychał ciężko, palce jego przebiegały nerwowo po kraju biurka sędziego, jak po klawiaturze. Widać było, jak strasznie ten człowiek zmaga się ze sobą, by zebrać myśli i nie przerywać dalszego ciągu swego opowiadania. Sędzia podał Józefowi szklankę wody i prosił, by chwilę odpoczął.
Józef odpoczął i zaczął dalej cichym głosem zeznawać, wymawiając wyraźnie każde słowo, jakby się bał, że może ono ujść uwadze sędziego.
— Tak, sytuacja moja była wtedy ciężka. Wiedziałem, że zestawieniem po nocach bilansów, pisaniem nut nie zdobędę takiej kwoty, jaka mi jest potrzebna. Spekulować nie umiałem, zresztą nie